Heyoo!!!:D Jak tam mijają wakacje?(Pozdrawiam tych, którzy ich nie mają...) Rozdział dla Wer i Zuzi;)No cóż... Może będzie 16+. Zobaczymy. Potrzymam was trochę w niepewności(a ciebie Werciu to już w szczególności:P).
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dobra! Torebka - jest! Klucze - są! Telefon - jest! Baton w razie głodu - eee...był jeszcze chwilę temu. Ja naprawdę nie wiem gdzie on jest! Naprawdę!
Wychodząc zgarnęłam jeszcze portfel, który zostawiłam na blacie kuchennym. Ciotki jak zawsze nie było, więc z nudów postanowiłam zrobić sobie małą wycieczkę. A ino rusz kogoś spotkam? Poza tym, jeszcze dokładnie nie obczaiłam tego miasta, a, biorąc pod uwagę to, że teraz tu tak jakby mieszkam, pasowałoby. Wyszłam toteż z pozytywnym nastawieniem. Rzecz jasna załamało się ono na następnej ulic, gdzie jasne stało się, że coś ze mną nie tak - ludzie przechodzący ulicą dziwnie się na mnie patrzyli, chcichotali pod nosem, dzieciaki zatrzymywały się, pokazując mnie sobie palcami, odciągane przez zawstydzone matki. Na początku jedyną moją myślą było,,Boże,w którego nie wierzę, może to miasto ma jakieś rasistowskie zapędy? Może rozpoznają nietutejszych...?!". Tym nakręciłam się tak bardzo, że stanęłam na chodniku i ze strachu weszłam w pierwsze lepsze krzaki. A tam co? Srający pies! Nie no kuźwa, nie mogę! Chyba mam jakiś pechowy dzień albo co... Jeszcze się bezczelnie zwierzak cholerny wykręca tyłkiem do mnie! Ciekawe jak wyglądałby jako przystawka Pierrota? Mało tego - bezczelnie podchodzi do mnie i zaczyna mnie obwąchiwać z zacieszem na pysku! Zaraz... nie strzymam... wyjdę z siebie i kopnę w tyłek... Spokojnie, Ayami, spokojnie, to przecież... Przerwałam nagle, bo z tego uspokajania się opuściłam głowę i zobaczyłam powód mojego jak dotąd nieuzasadnionego niepokoju - kapcie. Tak, kapcie. Takie puchate w kształcie pandy, moje ukochane, które dostałam od babci pod choinkę kilka lat temu i które, jak ze grozą stwierdziłam, teraz znajdowały się na moich stopach. Chyba się zaczerwieniłam. Ale tak tylko troszkę masakrycznie. Shit! Ściągnęłam cudeńka i pogłaskałam mojego zwierzęcego wybawcę. A co, należy mu się!
Na boso pobiegłam do domu. Tym razem wraz z białymi conversami oraz nieco zepsutym humorem udałam się w podróż życia...
***
No tak! Cholera jasna, zgadnijcie, co się stało?! +10 dla osoby obstawiającej za zgubieniem. Nie no, brawo, brawo, tu jest statuetka, cuksy, możesz się napić szampana z pucharu, tylko mi do cholery daj mapę tego debilnego miasta!!! Po raz drugi tego dnia musiałam się wyciszać. Muszę sobie sprawić jakieś prochy, albo chociaż ketaminę. Przyda się na takie dni. Dopisałam ją w myślach do ciągle wydłużającej się listy zakupów. Naprawdę, z ciotką jak z dzieckiem! Mogłaby przynajmniej zrobić te zakupy. Rzecz jasna, to miasto jest tak zapyziałą dziurą, że nie ma tu czegoś takiego jak Wi-Fi i nie mogę sprawdzić mapy w telefonie. To z grubsza moje jakże zawiłe rozmyślania.
- Kurde, ciemno tu! - warknęłam, znowu zaliczając przykry kontakt z ławką jakiegoś parku, po którym, nawiasem mówiąc pałętałam się od dobrych dwudziestu minut.
- Ah!!! - krzyknęła domniemana ławka. Ups... chyba jednak to nie ławka - stwierdziłam jakże inteligentnie. Oczywiście chwilę później wylądowałam na ziemi. A nade mną sterczała barczysta postać, całe 180 centymetrów nad poziomem, cóż, trawy.
- Niech cię szlag, Lysander! - wrzasnęłam, usiłując się podnieść. Oczywiście Lys nie byłby Lysem, gdyby mi nie pomógł.
- Najmocniej przepraszam, nie zauważyłem cię w tym mroku. - jego dźwięczny głos przebił się przez amok, jakiego doświadczyłam po lizaniu betonu.
- Nie, nic się nie stało. To ja nie uważałam. - stwierdziłam, gwałtownie się podnosząc. - Nie powinnam tak... - urwałam, bo gdy zerwałam się z parkowej ścieżki, znów, nie dostrzegłam białowłosego pochylającego się z wyciągniętą dłonią. Skończyło się... no... aww! Zdębiałam czując jego usta na swoich. A gdy objął mnie wolną ręką dosłownie zmiękłam pod jego dotykiem. Nie wierzę, całuję się z chłopakiem na środku alejki, w ciemnościach, będąc brudna po upadku. To chyba jakieś żarty! Jednak odchyliłam się, wydając nieme przyzwolenie. Nawet nie zaprotestowałam. Pogłębił pocałunek. Poczułam jego język wdzierający się w moje usta. Drażnił moje podniebienie, co chwilę splatając nasze języki. Przejechał jego koniuszkiem po z zębach. Moich zębach, należy dodać. Któreś z nas jęknęło, nawet nie wiem, czy byłam to ja, a może on. Nieśmiało wplotłam palce w jego jedwabiste włosy. Zaczęłam bawić się przydługimi kosmykami. Chłopak zaprzestał penetrowania jamy ustnej i zjechał na szyję. Muskał delikatnie wargami skórę wokół tętnicy. Pisnęłam cicho i zagryzłam wargę. Paradoksalnie w takiej chwili, moje przyćmione z rozkoszy zmysły wyostrzyły się - czułam delikatny wietrzyk, to, jak moja spódnica przesuwa się w jego dłoniach, gdy delikatnie mnie podnosił, a ja oplotłam go nogami, przywierając do niego całym ciałem, miętowy oddech poruszający włosy wysunięte z kucyka. Poczułam jak sztywnieję. Dosłownie. Od góry do dołu. Dziwne było też to, że żadne z naszej dwójki nie powiedziało ani słowa. Myślą wybijającą się ponad wszystkie inne było - to w ogóle nie w jego stylu! Tak, była to prawda. Jednakże przestałam rozkminiać wszystkie niuanse, kiedy Lysiu delikatnie wsunął zimne palce pod moją cienką bluzkę. Dotykał skóry wzdłuż kręgosłupa, sprawiając, że drżałam, a z moim ciałem działy się rzeczy dość... nieprzyzwoite. Już miałam coś powiedzieć, jęknąć chociażby, ale (w tym momencie mnie pewnie zabijecieXD)...
- LYSANDER!!! Lysander, do cholery! Gdzie ty jesteś?! Zaraz stąd odjadę!! - rozległ się zbyt znajomy głos. Jak na niemą komendę spojrzeliśmy sobie z albinosem w oczy i w pośpiechu poczęliśmy się doprowadzać do porządku. Miejmy nadzieję, że noc tym razem okaże się naszym wybawieniem i Kastiel nie zauważy widniejących na naszych twarzach rumieńców.
- Tutaj! - krzyknął Lysander nieco zachrypniętym głosem w stronę cichego przeklinania czerwonowłosego. Ten gdy nas dostrzegł uniósł tylko brwi.
- A co wy tacy zdyszani? - spytał z głupią miną.
- A jak myślisz, cioto? Tak żeś wrzeszczał, że biegliśmy tu przez pół parku! - warknęłam, ukrywając twarz w dłoniach. Bez słowa zapakowaliśmy się z różnookim do samochodu. W czasie drogi do miasta każde z nas z cielęcym uśmiechem gapiło się w swoją szybę.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak, możecie mnie zabić!XD Jakoś szczególnie nie jestem zadowolona z tego rozdziału:/ Raczej nie mam talentu do pisania tego typu opowiadań. Także ten.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz