A! i jeszcze jedno - tekst pisany kursywą, oznacza, że bohaterowie mówią po japońsku. Mam nadzieję, że każdy, kto choć trochę kapuje języki ogarnął, że to z tego kraju przybywa Ayami. Jak nie, to Ayami to japońskie imię. Nie wiedziałeś, to wiesz!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Perspektywa Rowana
Wiedziałem, że się ucieszy. To miała być tylko niewinna niespodzianka, bo udało mi się wziąć wolne w pracy, lecz ona totalnie mnie zaskoczyła. Niby codziennie gadaliśmy przez Skype'a, ale, jak widać, to nie to samo. Wiedziałem o tym aż za dobrze, bo to ja jak wariat każdego dnia tęskniłem za nią. Ludzie, którzy nas znali, krzywo patrzyli na naszą zażyłą relację. Mieliśmy to, za przeproszeniem, tak głęboko w dupie, jak tylko się dało. Po prostu cieszyliśmy się sobą nawzajem.
Teraz, idąc za tą ognistowłosą osóbką ulicami nieznanego mi miasta, czułem niesamowite ciepło rozlewające się na sercu. Ech... zawsze tak na mnie działała. Gdy głupi ja wreszcie to zrozumiałem, przestałem się opierać. Zamyślony, nie zauważyłem, że wspominana dziewczyna bacznie mi się przygląda.
- Ty, no ja wiem, że chcesz jak najszybciej zobaczyć mój ,,penthouse'', ale coś mi obiecałeś. - zaczęła, krzyżując ręce na piersiach i stając przede mną. Uniosłem brwi udając zastanowienie.
- No nie wiem, nie wiem... Jesteś pewna? A, no tak! Faktycznie! Tylko co to było...? Czekaj, czekaj! Mam to na końcu języka... - droczyłem się. W końcu parsknąłem śmiechem. - Dobra, to prowadź do tego mono. - pociągnęła mnie natychmiast w prawo, w boczną uliczkę. ruszyłem za nią. Zatrzymała się przed jednym ze sklepów z alko. Ukłoniła się, wskazując mi drzwi. Pokazałem jej język, wiedząc, że jest jeszcze zbyt młoda, żeby coś jej sprzedano. Wskoczyłem lekko po schodkach. Przywitawszy się ze sprzedawcą skierowałem się w kierunku półek. Wyjąłem telefon, uświadomiwszy sobie, iż nie wiem co kupić. Wybrałem numer.
- Czego świętoszku? Nie masz dowodu? - ta jej ironia.
- Nie. Nie wiem co kupić. Sugestie? - spytałem. Nie czekałem długo na odpowiedź.
- Możesz wziąć pół litra czystej, piwo jakieś i ewentualnie sok do piwa. - wyrecytowała. Powinienem siś sprzeciwić. Ale po co? Żeby dostać opierdol? Nieee, nie opłaca się.
- Spoko. Czekaj na mnie. - z tymi słowami rozłączyłem się i prześlizgnąłem się wgłąb sklepu.
Perspektywa Ayami
Parsknęłam. Ten to jest...ech... Czekałam grzecznie pod sklepem. Nie miałam nic przeciwko, bo lubiłam patrzeć z tej perspektywy na duże, francuskie miasteczko. Ze wzgórza na którym położony był sklep widziałam caaaałą, caluśką, podparyską ,,wiochę" - galerie handlowe, między innymi ta, gdzie swój sklep miał Leo. Kawiarnie, parki, nawet Słodki Amoris mi gdzieś mignął. No i oczywiście całe mnóstwo samochodów i innych środków transportu. Przyszło mi na myśl, że podczas nie tak długiego okresu czterech miesięcy pobytu tutaj, zakochałam się w tym zakątku. Oczywiście, tęskniłam za Japonią, ale była ona bardziej jak para wygodnych kapci - dobra w czasie odpoczynku, nic poza tym. Za to Gonesse - to coś zupełnie innego. Porównałabym to do chodzenia boso po różnym terenie, raz po miękkiej trawie, raz po gorących węglach. Dom, z którego tylko wyściubisz nos i widzisz coś nowego, niesamowitego. Ekscytującego. Pięknego. Egzotycznego, ale jednocześnie swojskiego. Ja i to miasto należymy do siebie. Dobrze zrobiłam, zgadzając się na wyjazd do ciotki Nadège*. Stała się moją nadzieją. Na lepszą przyszłość.
Te miłe rozmyślania przerwała mi brudna, klejąca łapa wędrująca po moim udzie. Odwróciłam się gwałtownie. Stanęłam twarzą w twarz z jakimś żulem. Uśmiechał się paskudnie, ukazując znaczne braki w uzębieniu. Zarośnięty, brudny, z przetłuszczonymi włosami. Zionął tanią wódką. Nie przerywał wodzić rękami pod moją spódnicą. Szarpnęłam się. Zacieśnił uścisk, przyciągając mnie do siebie. Mówił bełkotliwie, ledwie go zrozumiałam:
- Nie ruszaj się, maleńka. Chcę się tylko trochę zabawić. Nie piszcz tak, to mnie wkurwia! - warknął. Rzucałam się w jego uścisku.
- Puszczaj mnie! Nie mam zam...- nie skończyłam, bo zasłonił mi usta dłonią. Wiedziałam, że przez jakiś czas jestem w stanie się mu opierać, jednak w końcu stracę siły.
- Do cholery, nie wrzeszcz tak! Zabiorę cię tylko na tyły sklepu... - ostatnie słowa wymruczał chyba do siebie.
- No chyba nie! - rozległ się wściekły głos obok. Chwilę później na szyi pijaka zacisnęła się stalowa dłoń Rowana. Zaskoczona odsunęłam się kawałek. Patrzyłam jak ciemnowłosy uderza lewym sierpowym, puszczając jednocześnie rękę duszącą mężczyznę. Facet odleciał dobre cztery metry dalej. Wiedziałam, że mój wybawca jest silny, niejednokrotnie widziałam go w akcji, jednak to był pierwszy raz, gdy wściekł się aż tak. Podbiegł do mnie natychmiast, przytulając do piersi.
- Już dobrze. Nic ci nie jest? - spytał czule. Potrząsnęłam głową przecząco. Niedługo później ruszyliśmy w stronę domu, nie oglądając się na zakrwawione truchło leżące pod ścianą sklepu. Dotarłszy do domu wybawiciel począł ciekawie się rozglądać.
- No no! Nieźle się urządziłaś! - pochwalił.
- Heh, dzięki. A tak właściwie, to gdzie twoje bagaże?
- Wybłagałem, żeby obsługo hotelu je tu przywiozła. - mrugnął do mnie. No tak, znał adres tylko nie wiedział gdzie to jest. Sprytnie.
- Aha. Sorry, ale idę pod prysznic. Cały czas mam wrażenie, że czuję na sobie łapy tego oprycha. - skrzywiłam się. Pobiegłam do łazienki.
Perspektywa Rowana
Cały czas byłem nabuzowany po tej bójce pod sklepem. Chcąc pozbyć się tego uczucia odkapslowałem jedno z piw. Usłyszałem dźwięk wody. Uśmiech sam wypłynął na moją twarz. Magiczne wrażenie rozwiał dźwięk dzwonka. Odstawiłem butelkę i poszedłem otworzyć. Ujrzałem białowłosego chłopaka z heterochromią. Ubrany w stylu wiktoriańskim.
- Dobry. W czym mogę pomóc? - zapytałem. Chłopak zmarszczył brwi.
- Jestem przyjacielem Ayami. Przyniosłem jej notatki. Wybacz że pytam, ale kim jesteś? - usłyszałem.
- Jestem Rowan, bliski przyjaciel Ayami. Przyjechałem w odwiedziny. - ustaliliśmy, że ne będziemy na razie mówić o naszej więzi.
- Lysander. Mógłbyś ją zawołać? - kolejne pytanie i wyciągnięcie kartek w moją stronę.
- Niestety. Kąpie się. Mieliśmy nieprzyjemną sytuację pod sklepem. Jakiś koleś chciał ją zgwałcić. - skrzywiłem się. Widząc, że białowłosy wytrzeszcza oczy uspokoiłem go: - Nic jaj nie jest. - widocznie się uspokoił.
- Rozumiem. Proszę ją pozdrowić i przekazać jej to. - wręczył mi plik kartek. - Żegnam. - powiedział sucho, po czym odszedł. Dziwny gościu. No nic. Wszedłem ponownie do domu akurat w momencie, gdy mój rudzielec schodził po schodach. Przebrała się.
- Ty wiesz, że zaczęłam rozplanowywać najbliższe dni pod margines szkoły, a przecież jutro zaczynają się ferie wiosenne...? - strzeliła facepalma. Zaśmiałem się.
- Postrzeleniec. Masz pozdrowienia i notatki od gościa z innej epoki. Chyba mnie nie lubi.
*fr. Nadzieja
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Uff... udało się. Planuję jeszcze jedną część, co Wy na to? ;)
O jaaa! Superowe!!! *.*
OdpowiedzUsuńCzekam na następną część! :3