Zawieszam bloga. I uwierzcie mi, nie przychodzi mi to z łatwością.
Jeżeli kogoś interesuje mój dalszy rozwój, to na Wattpadzie nazywam się @ArazomeS . Prowadzę tam dalszą kontynuację tego bloga.
Do widzenia~
sobota, 12 listopada 2016
sobota, 16 lipca 2016
Pomocy! - notka od autorki
Witam Was moi kochani^w^ Dziś, niestety, bez rozdziału. Jest to jedna z dwóch spraw, które chcę poruszyć.
Po pierwsze - wbiliście 2 256 wyświetleń! Jest to coś niesamowitego i do końca nadal nie potrafię w to uwierzyć. Dziękuję Wam bardzo!*-*
Druga sprawa dotyczy w równym stopniu mnie i Was. Mianowicie, mam blokadę twórczą. Nie mam totalnie koncepcji, pomysłu ani nic. ALE! Ale, ale, ale... troszeczkę zwalę winę na Was.c: Nie gniewajcie się^^ Jednak nie dostaję żadnych próśb, planów, czy czegokolwiek z Waszej strony. A ja, jak każdy autor, potrzebuję napędu do działania, jakim są komentarze, te miłe i te z krytyką. Naprawdę uwielbiam krytykę, ponieważ wtedy wiem, co muszę poprawiać w swoim stylu.
Uff, zrobiło się trochę za poważnie. Podsumowując; czekam na komentarze, zamówienia itp. Tutaj jet mój mail ( kells873@interia.eu ) więc macie ze mną szerszy kontakt.
Pozdrawiam, Wasza kochana, zua ałtorka.
Po pierwsze - wbiliście 2 256 wyświetleń! Jest to coś niesamowitego i do końca nadal nie potrafię w to uwierzyć. Dziękuję Wam bardzo!*-*
Druga sprawa dotyczy w równym stopniu mnie i Was. Mianowicie, mam blokadę twórczą. Nie mam totalnie koncepcji, pomysłu ani nic. ALE! Ale, ale, ale... troszeczkę zwalę winę na Was.c: Nie gniewajcie się^^ Jednak nie dostaję żadnych próśb, planów, czy czegokolwiek z Waszej strony. A ja, jak każdy autor, potrzebuję napędu do działania, jakim są komentarze, te miłe i te z krytyką. Naprawdę uwielbiam krytykę, ponieważ wtedy wiem, co muszę poprawiać w swoim stylu.
Uff, zrobiło się trochę za poważnie. Podsumowując; czekam na komentarze, zamówienia itp. Tutaj jet mój mail ( kells873@interia.eu ) więc macie ze mną szerszy kontakt.
Pozdrawiam, Wasza kochana, zua ałtorka.
piątek, 1 lipca 2016
Spacer, kapcie i pies wybawca One-shot (niby16+)
Heyoo!!!:D Jak tam mijają wakacje?(Pozdrawiam tych, którzy ich nie mają...) Rozdział dla Wer i Zuzi;)No cóż... Może będzie 16+. Zobaczymy. Potrzymam was trochę w niepewności(a ciebie Werciu to już w szczególności:P).
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dobra! Torebka - jest! Klucze - są! Telefon - jest! Baton w razie głodu - eee...był jeszcze chwilę temu. Ja naprawdę nie wiem gdzie on jest! Naprawdę!
Wychodząc zgarnęłam jeszcze portfel, który zostawiłam na blacie kuchennym. Ciotki jak zawsze nie było, więc z nudów postanowiłam zrobić sobie małą wycieczkę. A ino rusz kogoś spotkam? Poza tym, jeszcze dokładnie nie obczaiłam tego miasta, a, biorąc pod uwagę to, że teraz tu tak jakby mieszkam, pasowałoby. Wyszłam toteż z pozytywnym nastawieniem. Rzecz jasna załamało się ono na następnej ulic, gdzie jasne stało się, że coś ze mną nie tak - ludzie przechodzący ulicą dziwnie się na mnie patrzyli, chcichotali pod nosem, dzieciaki zatrzymywały się, pokazując mnie sobie palcami, odciągane przez zawstydzone matki. Na początku jedyną moją myślą było,,Boże,w którego nie wierzę, może to miasto ma jakieś rasistowskie zapędy? Może rozpoznają nietutejszych...?!". Tym nakręciłam się tak bardzo, że stanęłam na chodniku i ze strachu weszłam w pierwsze lepsze krzaki. A tam co? Srający pies! Nie no kuźwa, nie mogę! Chyba mam jakiś pechowy dzień albo co... Jeszcze się bezczelnie zwierzak cholerny wykręca tyłkiem do mnie! Ciekawe jak wyglądałby jako przystawka Pierrota? Mało tego - bezczelnie podchodzi do mnie i zaczyna mnie obwąchiwać z zacieszem na pysku! Zaraz... nie strzymam... wyjdę z siebie i kopnę w tyłek... Spokojnie, Ayami, spokojnie, to przecież... Przerwałam nagle, bo z tego uspokajania się opuściłam głowę i zobaczyłam powód mojego jak dotąd nieuzasadnionego niepokoju - kapcie. Tak, kapcie. Takie puchate w kształcie pandy, moje ukochane, które dostałam od babci pod choinkę kilka lat temu i które, jak ze grozą stwierdziłam, teraz znajdowały się na moich stopach. Chyba się zaczerwieniłam. Ale tak tylko troszkę masakrycznie. Shit! Ściągnęłam cudeńka i pogłaskałam mojego zwierzęcego wybawcę. A co, należy mu się!
Na boso pobiegłam do domu. Tym razem wraz z białymi conversami oraz nieco zepsutym humorem udałam się w podróż życia...
***
No tak! Cholera jasna, zgadnijcie, co się stało?! +10 dla osoby obstawiającej za zgubieniem. Nie no, brawo, brawo, tu jest statuetka, cuksy, możesz się napić szampana z pucharu, tylko mi do cholery daj mapę tego debilnego miasta!!! Po raz drugi tego dnia musiałam się wyciszać. Muszę sobie sprawić jakieś prochy, albo chociaż ketaminę. Przyda się na takie dni. Dopisałam ją w myślach do ciągle wydłużającej się listy zakupów. Naprawdę, z ciotką jak z dzieckiem! Mogłaby przynajmniej zrobić te zakupy. Rzecz jasna, to miasto jest tak zapyziałą dziurą, że nie ma tu czegoś takiego jak Wi-Fi i nie mogę sprawdzić mapy w telefonie. To z grubsza moje jakże zawiłe rozmyślania.
- Kurde, ciemno tu! - warknęłam, znowu zaliczając przykry kontakt z ławką jakiegoś parku, po którym, nawiasem mówiąc pałętałam się od dobrych dwudziestu minut.
- Ah!!! - krzyknęła domniemana ławka. Ups... chyba jednak to nie ławka - stwierdziłam jakże inteligentnie. Oczywiście chwilę później wylądowałam na ziemi. A nade mną sterczała barczysta postać, całe 180 centymetrów nad poziomem, cóż, trawy.
- Niech cię szlag, Lysander! - wrzasnęłam, usiłując się podnieść. Oczywiście Lys nie byłby Lysem, gdyby mi nie pomógł.
- Najmocniej przepraszam, nie zauważyłem cię w tym mroku. - jego dźwięczny głos przebił się przez amok, jakiego doświadczyłam po lizaniu betonu.
- Nie, nic się nie stało. To ja nie uważałam. - stwierdziłam, gwałtownie się podnosząc. - Nie powinnam tak... - urwałam, bo gdy zerwałam się z parkowej ścieżki, znów, nie dostrzegłam białowłosego pochylającego się z wyciągniętą dłonią. Skończyło się... no... aww! Zdębiałam czując jego usta na swoich. A gdy objął mnie wolną ręką dosłownie zmiękłam pod jego dotykiem. Nie wierzę, całuję się z chłopakiem na środku alejki, w ciemnościach, będąc brudna po upadku. To chyba jakieś żarty! Jednak odchyliłam się, wydając nieme przyzwolenie. Nawet nie zaprotestowałam. Pogłębił pocałunek. Poczułam jego język wdzierający się w moje usta. Drażnił moje podniebienie, co chwilę splatając nasze języki. Przejechał jego koniuszkiem po z zębach. Moich zębach, należy dodać. Któreś z nas jęknęło, nawet nie wiem, czy byłam to ja, a może on. Nieśmiało wplotłam palce w jego jedwabiste włosy. Zaczęłam bawić się przydługimi kosmykami. Chłopak zaprzestał penetrowania jamy ustnej i zjechał na szyję. Muskał delikatnie wargami skórę wokół tętnicy. Pisnęłam cicho i zagryzłam wargę. Paradoksalnie w takiej chwili, moje przyćmione z rozkoszy zmysły wyostrzyły się - czułam delikatny wietrzyk, to, jak moja spódnica przesuwa się w jego dłoniach, gdy delikatnie mnie podnosił, a ja oplotłam go nogami, przywierając do niego całym ciałem, miętowy oddech poruszający włosy wysunięte z kucyka. Poczułam jak sztywnieję. Dosłownie. Od góry do dołu. Dziwne było też to, że żadne z naszej dwójki nie powiedziało ani słowa. Myślą wybijającą się ponad wszystkie inne było - to w ogóle nie w jego stylu! Tak, była to prawda. Jednakże przestałam rozkminiać wszystkie niuanse, kiedy Lysiu delikatnie wsunął zimne palce pod moją cienką bluzkę. Dotykał skóry wzdłuż kręgosłupa, sprawiając, że drżałam, a z moim ciałem działy się rzeczy dość... nieprzyzwoite. Już miałam coś powiedzieć, jęknąć chociażby, ale (w tym momencie mnie pewnie zabijecieXD)...
- LYSANDER!!! Lysander, do cholery! Gdzie ty jesteś?! Zaraz stąd odjadę!! - rozległ się zbyt znajomy głos. Jak na niemą komendę spojrzeliśmy sobie z albinosem w oczy i w pośpiechu poczęliśmy się doprowadzać do porządku. Miejmy nadzieję, że noc tym razem okaże się naszym wybawieniem i Kastiel nie zauważy widniejących na naszych twarzach rumieńców.
- Tutaj! - krzyknął Lysander nieco zachrypniętym głosem w stronę cichego przeklinania czerwonowłosego. Ten gdy nas dostrzegł uniósł tylko brwi.
- A co wy tacy zdyszani? - spytał z głupią miną.
- A jak myślisz, cioto? Tak żeś wrzeszczał, że biegliśmy tu przez pół parku! - warknęłam, ukrywając twarz w dłoniach. Bez słowa zapakowaliśmy się z różnookim do samochodu. W czasie drogi do miasta każde z nas z cielęcym uśmiechem gapiło się w swoją szybę.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak, możecie mnie zabić!XD Jakoś szczególnie nie jestem zadowolona z tego rozdziału:/ Raczej nie mam talentu do pisania tego typu opowiadań. Także ten.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dobra! Torebka - jest! Klucze - są! Telefon - jest! Baton w razie głodu - eee...był jeszcze chwilę temu. Ja naprawdę nie wiem gdzie on jest! Naprawdę!
Wychodząc zgarnęłam jeszcze portfel, który zostawiłam na blacie kuchennym. Ciotki jak zawsze nie było, więc z nudów postanowiłam zrobić sobie małą wycieczkę. A ino rusz kogoś spotkam? Poza tym, jeszcze dokładnie nie obczaiłam tego miasta, a, biorąc pod uwagę to, że teraz tu tak jakby mieszkam, pasowałoby. Wyszłam toteż z pozytywnym nastawieniem. Rzecz jasna załamało się ono na następnej ulic, gdzie jasne stało się, że coś ze mną nie tak - ludzie przechodzący ulicą dziwnie się na mnie patrzyli, chcichotali pod nosem, dzieciaki zatrzymywały się, pokazując mnie sobie palcami, odciągane przez zawstydzone matki. Na początku jedyną moją myślą było,,Boże,w którego nie wierzę, może to miasto ma jakieś rasistowskie zapędy? Może rozpoznają nietutejszych...?!". Tym nakręciłam się tak bardzo, że stanęłam na chodniku i ze strachu weszłam w pierwsze lepsze krzaki. A tam co? Srający pies! Nie no kuźwa, nie mogę! Chyba mam jakiś pechowy dzień albo co... Jeszcze się bezczelnie zwierzak cholerny wykręca tyłkiem do mnie! Ciekawe jak wyglądałby jako przystawka Pierrota? Mało tego - bezczelnie podchodzi do mnie i zaczyna mnie obwąchiwać z zacieszem na pysku! Zaraz... nie strzymam... wyjdę z siebie i kopnę w tyłek... Spokojnie, Ayami, spokojnie, to przecież... Przerwałam nagle, bo z tego uspokajania się opuściłam głowę i zobaczyłam powód mojego jak dotąd nieuzasadnionego niepokoju - kapcie. Tak, kapcie. Takie puchate w kształcie pandy, moje ukochane, które dostałam od babci pod choinkę kilka lat temu i które, jak ze grozą stwierdziłam, teraz znajdowały się na moich stopach. Chyba się zaczerwieniłam. Ale tak tylko troszkę masakrycznie. Shit! Ściągnęłam cudeńka i pogłaskałam mojego zwierzęcego wybawcę. A co, należy mu się!
Na boso pobiegłam do domu. Tym razem wraz z białymi conversami oraz nieco zepsutym humorem udałam się w podróż życia...
***
No tak! Cholera jasna, zgadnijcie, co się stało?! +10 dla osoby obstawiającej za zgubieniem. Nie no, brawo, brawo, tu jest statuetka, cuksy, możesz się napić szampana z pucharu, tylko mi do cholery daj mapę tego debilnego miasta!!! Po raz drugi tego dnia musiałam się wyciszać. Muszę sobie sprawić jakieś prochy, albo chociaż ketaminę. Przyda się na takie dni. Dopisałam ją w myślach do ciągle wydłużającej się listy zakupów. Naprawdę, z ciotką jak z dzieckiem! Mogłaby przynajmniej zrobić te zakupy. Rzecz jasna, to miasto jest tak zapyziałą dziurą, że nie ma tu czegoś takiego jak Wi-Fi i nie mogę sprawdzić mapy w telefonie. To z grubsza moje jakże zawiłe rozmyślania.
- Kurde, ciemno tu! - warknęłam, znowu zaliczając przykry kontakt z ławką jakiegoś parku, po którym, nawiasem mówiąc pałętałam się od dobrych dwudziestu minut.
- Ah!!! - krzyknęła domniemana ławka. Ups... chyba jednak to nie ławka - stwierdziłam jakże inteligentnie. Oczywiście chwilę później wylądowałam na ziemi. A nade mną sterczała barczysta postać, całe 180 centymetrów nad poziomem, cóż, trawy.
- Niech cię szlag, Lysander! - wrzasnęłam, usiłując się podnieść. Oczywiście Lys nie byłby Lysem, gdyby mi nie pomógł.
- Najmocniej przepraszam, nie zauważyłem cię w tym mroku. - jego dźwięczny głos przebił się przez amok, jakiego doświadczyłam po lizaniu betonu.
- Nie, nic się nie stało. To ja nie uważałam. - stwierdziłam, gwałtownie się podnosząc. - Nie powinnam tak... - urwałam, bo gdy zerwałam się z parkowej ścieżki, znów, nie dostrzegłam białowłosego pochylającego się z wyciągniętą dłonią. Skończyło się... no... aww! Zdębiałam czując jego usta na swoich. A gdy objął mnie wolną ręką dosłownie zmiękłam pod jego dotykiem. Nie wierzę, całuję się z chłopakiem na środku alejki, w ciemnościach, będąc brudna po upadku. To chyba jakieś żarty! Jednak odchyliłam się, wydając nieme przyzwolenie. Nawet nie zaprotestowałam. Pogłębił pocałunek. Poczułam jego język wdzierający się w moje usta. Drażnił moje podniebienie, co chwilę splatając nasze języki. Przejechał jego koniuszkiem po z zębach. Moich zębach, należy dodać. Któreś z nas jęknęło, nawet nie wiem, czy byłam to ja, a może on. Nieśmiało wplotłam palce w jego jedwabiste włosy. Zaczęłam bawić się przydługimi kosmykami. Chłopak zaprzestał penetrowania jamy ustnej i zjechał na szyję. Muskał delikatnie wargami skórę wokół tętnicy. Pisnęłam cicho i zagryzłam wargę. Paradoksalnie w takiej chwili, moje przyćmione z rozkoszy zmysły wyostrzyły się - czułam delikatny wietrzyk, to, jak moja spódnica przesuwa się w jego dłoniach, gdy delikatnie mnie podnosił, a ja oplotłam go nogami, przywierając do niego całym ciałem, miętowy oddech poruszający włosy wysunięte z kucyka. Poczułam jak sztywnieję. Dosłownie. Od góry do dołu. Dziwne było też to, że żadne z naszej dwójki nie powiedziało ani słowa. Myślą wybijającą się ponad wszystkie inne było - to w ogóle nie w jego stylu! Tak, była to prawda. Jednakże przestałam rozkminiać wszystkie niuanse, kiedy Lysiu delikatnie wsunął zimne palce pod moją cienką bluzkę. Dotykał skóry wzdłuż kręgosłupa, sprawiając, że drżałam, a z moim ciałem działy się rzeczy dość... nieprzyzwoite. Już miałam coś powiedzieć, jęknąć chociażby, ale (w tym momencie mnie pewnie zabijecieXD)...
- LYSANDER!!! Lysander, do cholery! Gdzie ty jesteś?! Zaraz stąd odjadę!! - rozległ się zbyt znajomy głos. Jak na niemą komendę spojrzeliśmy sobie z albinosem w oczy i w pośpiechu poczęliśmy się doprowadzać do porządku. Miejmy nadzieję, że noc tym razem okaże się naszym wybawieniem i Kastiel nie zauważy widniejących na naszych twarzach rumieńców.
- Tutaj! - krzyknął Lysander nieco zachrypniętym głosem w stronę cichego przeklinania czerwonowłosego. Ten gdy nas dostrzegł uniósł tylko brwi.
- A co wy tacy zdyszani? - spytał z głupią miną.
- A jak myślisz, cioto? Tak żeś wrzeszczał, że biegliśmy tu przez pół parku! - warknęłam, ukrywając twarz w dłoniach. Bez słowa zapakowaliśmy się z różnookim do samochodu. W czasie drogi do miasta każde z nas z cielęcym uśmiechem gapiło się w swoją szybę.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak, możecie mnie zabić!XD Jakoś szczególnie nie jestem zadowolona z tego rozdziału:/ Raczej nie mam talentu do pisania tego typu opowiadań. Także ten.
sobota, 11 czerwca 2016
Taniec. One-shot
No hey!XD Po odpoczynku w postaci Zielonej Szkoły(<3) powracam! Wgl to taka fajna historia z tym rozdziałem: mianowicie kilka dni przed wyjazdem siadam do pisania, żeby mieć już gotowy rozdział do wrzucenia po powrocie. No i tak zbieram się do tego, szukam jakiejś muzyki w milionach folderów i BUM!!! - ,,Słodki flirt - opowiadanie". I takie 'what?!'. Okazało się, że 12.10.2014r. napisałam opowiadanie. Takie gówno odkopane z czeluści lapka. Nie zabijać za bezsensowność, szczególnie końcówki.c: Błagam!
Miałam wtedy jeszcze dość dziwne pomysły, więc wybaczcieXD Ja sama czytając to pękałam ze śmiechu. Zmieniłam tylko nazwisko Kasa, żeby pasowało.
Miłego czytania!!!!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
,,Niech cię szlag trafi, Kastielu Ward! - tak właśnie myślałam, biegnąc szkolnym korytarzem na lekcję wuefu. Przez tego kretyna nie zdążę, bo Szanowny Pan musiał zapalić, a ja rzecz jasna, musiałam iść z nim. Przeklinałam teraz własną głupotę i niepunktualność.
Wbiegłam do szatni, po czym w biegu zrzuciłam z siebie koszulkę i spódnicę, i narzuciłam strój sportowy. Zdążyłam na zajęcia tylko dlatego, że nauczycielka dziewczyn zapomniała zabrać klucze do sali gimnastycznej.
- Gdzieś ty była?! Zniknęłaś po lekcji i przez całą przerwę cię nie było! - wytknęła mi zaraz Rozalia. Kochana, wkurzająca Roza.
- Byłam zapalić. - powiedziałam krótko, związując swoje długie, pomarańczowe włosy w kucyka. Przyjaciółka popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale chyba coś jej się przypomniało.
- A tak! Lepiej idź do Lysa, i mu powiedz, że nic ci nie jest, bo biedak cały czas się zamartwiał. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo. - tylko cudem go powstrzymałam od zerwania się z lekcji i pójścia gdzieś, żeby cię szukać. - dodała. Zaczerwieniłam się.
- Serio się martwił? - spytałam odwracając zarumienioną twarz. Roza, jak to Roza, od razu to zauważyła, i wytrzeszczyła oczy.
- On ci się podoba... - szepnęła nie dowierzając. Potem uśmiechnęła się szeroko i wrzasnęła.- TAK!!! Żelazna dziewica nareszcie upolowała jakiegoś faceta! - darła się, a ja rzuciłam się, by zatkać jej usta, starając się zignorować karcące spojrzenia uczniów wchodzących do sali. Rozalia nie uspokoiła się przez całą rozgrzewkę. Zdążyłam pomachać do zaniepokojonego i rozproszonego Lysandra, który gdy mnie zobaczył podszedł do mnie i rozchichotanej przyjaciółki, łapiąc mnie za ramiona.
- Gdzie ty się podziewałaś? Potwornie się martwiłem! - powiedział, marszcząc brwi, co wywołało kolejny napad śmiechu u Rozalii.
- Byłam z Kastielem zapalić. - wywróciłam oczami. - Przepraszam. Roza mi powiedziała, że chciałeś się zerwać z lekcji. To prawda? - spytałam zakłopotana.
- Jasne. - uśmiechnął się, ale spoważniał, aż się przestraszyłam. - Ale nie rób mi więcej takich numerów, ok? - zapytał. Zatkało mnie.
- Eee...ja... tak...obiecuję... - wykrztusiłam. W samą porę, bo wuefistki chłopaków i dziewczyn zawołali nas do siebie. Ustawiliśmy się pod ścianą.
- Dobra. Mamy dziś wyjątkową lekcję. A jest tak dlatego... - nauczycielka nie dokończyła, bo uniosłam rękę.
- Mogę zgadywać? - zgłosiłam się. Zdziwiona kobieta udzieliła mi zgody. - Trzecioklasiści mają niedługo bal pożegnalny, i nie chce im się tańczyć na koniec roku. - powiedziałam.
- Dokładnie. - potwierdzała druga nauczycielka. Rozległy się tłumione chichoty klasy. - Z tego powodu, nie jestem zbyt zadowolona, ale to wasza klasa musi zatańczyć.
- Że co?! - krzyknął Armin, który wyjątkowo też przyszedł na wuef. - Protestuję!
- Protest odnotowany. Siadaj. - Chłopaka zamurowało, gdy usłyszał ripostę trenerki. Usiadł przy śmiechu kolegów. - Czy ktoś z was kiedykolwiek tańczył poloneza? - uniosłam rękę ja, i ktoś jeszcze, ale nie zobaczyłam kto. - A pamiętacie kroki? Tak żeby teraz zatańczyć? - skinęłam głową, ta druga osoba chyba też. - No to zapraszam! - powiedziała głośno nasza wychowawczyni. Cholera. Mogłam się nie zgłaszać. Nie chodzi o to, że nie umiem tańczyć, bo umiem to robić od kilku lat, tylko trochę się wstydziłam. - No, dalej, dalej! - usłyszałam. Spojrzałam na Rozę i wstałam. Gdy zobaczyłam, kto ma być moim partnerem, od razu się zaczerwieniłam. Oczywiście, to nie mógł być kto inny, tylko Lysander. Uśmiechnął się widząc jak się podnoszę. Gdy stanęłam na środku sali, podał mi dłoń, którą ujęłam zgrabnym, wprawnym ruchem. - Będziemy szli jako druga para, żeby was ocenić, i ewentualnie poprawić. - nie no, super. Jeszcze tego brakowało. Spojrzałam ukradkiem na chłopaka stojącego koło mnie. Ujrzałam roziskrzone, ciepłe, dwukolorowe tęczówki, i postanowiłam zatańczyć najlepiej jak potrafię. Nie zauważyłam Kastiela, który spóźniony wszedł na lekcję, i otworzył szeroko oczy, widząc nasze złączone dłonie.
Gdy usłyszałam pierwsze takty melodii, ugięłam prawą nogę, i na *któryśtamXD* dźwięk ruszyłam. Zdziwiłam się, czując, jaką przyjemność sprawia mi taniec z moim partnerem.
Lysander był urodzonym tancerzem, prowadził mnie z gracją, delikatnie. Czułam, że mogę mu całkowicie zaufać. Stawiałam nogi z wrodzonym wdziękiem, przez co ruszając się miałam wrażenie, że prowadzona przez przyjaciela bardziej frunę, niż idę. Zapomniałam o nauczycielach, patrzących ze zdziwieniem na nasze zgrane ruchy i o Kastielu, który z kolei łypał na Lysa wrogo. Dziwne. ,,Czyżby był zazdrosny?" myślałam. Otrząsnęłam się jednak i skupiłam na muzyce. Gdy skończyliśmy oboje byliśmy zmachani - zdobyliśmy się tylko na elegancki ukłon sobie nawzajem i żegnani oklaskami rówieśników, zmęczeni usiedliśmy koło siebie. Przybiliśmy sobie piątkę, patrząc na dziennik do którego właśnie wstawiane były nasze zasłużone szóstki.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Boziu, aż wstyd pokazywać!c:
Miałam wtedy jeszcze dość dziwne pomysły, więc wybaczcieXD Ja sama czytając to pękałam ze śmiechu. Zmieniłam tylko nazwisko Kasa, żeby pasowało.
Miłego czytania!!!!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
,,Niech cię szlag trafi, Kastielu Ward! - tak właśnie myślałam, biegnąc szkolnym korytarzem na lekcję wuefu. Przez tego kretyna nie zdążę, bo Szanowny Pan musiał zapalić, a ja rzecz jasna, musiałam iść z nim. Przeklinałam teraz własną głupotę i niepunktualność.
Wbiegłam do szatni, po czym w biegu zrzuciłam z siebie koszulkę i spódnicę, i narzuciłam strój sportowy. Zdążyłam na zajęcia tylko dlatego, że nauczycielka dziewczyn zapomniała zabrać klucze do sali gimnastycznej.
- Gdzieś ty była?! Zniknęłaś po lekcji i przez całą przerwę cię nie było! - wytknęła mi zaraz Rozalia. Kochana, wkurzająca Roza.
- Byłam zapalić. - powiedziałam krótko, związując swoje długie, pomarańczowe włosy w kucyka. Przyjaciółka popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale chyba coś jej się przypomniało.
- A tak! Lepiej idź do Lysa, i mu powiedz, że nic ci nie jest, bo biedak cały czas się zamartwiał. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo. - tylko cudem go powstrzymałam od zerwania się z lekcji i pójścia gdzieś, żeby cię szukać. - dodała. Zaczerwieniłam się.
- Serio się martwił? - spytałam odwracając zarumienioną twarz. Roza, jak to Roza, od razu to zauważyła, i wytrzeszczyła oczy.
- On ci się podoba... - szepnęła nie dowierzając. Potem uśmiechnęła się szeroko i wrzasnęła.- TAK!!! Żelazna dziewica nareszcie upolowała jakiegoś faceta! - darła się, a ja rzuciłam się, by zatkać jej usta, starając się zignorować karcące spojrzenia uczniów wchodzących do sali. Rozalia nie uspokoiła się przez całą rozgrzewkę. Zdążyłam pomachać do zaniepokojonego i rozproszonego Lysandra, który gdy mnie zobaczył podszedł do mnie i rozchichotanej przyjaciółki, łapiąc mnie za ramiona.
- Gdzie ty się podziewałaś? Potwornie się martwiłem! - powiedział, marszcząc brwi, co wywołało kolejny napad śmiechu u Rozalii.
- Byłam z Kastielem zapalić. - wywróciłam oczami. - Przepraszam. Roza mi powiedziała, że chciałeś się zerwać z lekcji. To prawda? - spytałam zakłopotana.
- Jasne. - uśmiechnął się, ale spoważniał, aż się przestraszyłam. - Ale nie rób mi więcej takich numerów, ok? - zapytał. Zatkało mnie.
- Eee...ja... tak...obiecuję... - wykrztusiłam. W samą porę, bo wuefistki chłopaków i dziewczyn zawołali nas do siebie. Ustawiliśmy się pod ścianą.
- Dobra. Mamy dziś wyjątkową lekcję. A jest tak dlatego... - nauczycielka nie dokończyła, bo uniosłam rękę.
- Mogę zgadywać? - zgłosiłam się. Zdziwiona kobieta udzieliła mi zgody. - Trzecioklasiści mają niedługo bal pożegnalny, i nie chce im się tańczyć na koniec roku. - powiedziałam.
- Dokładnie. - potwierdzała druga nauczycielka. Rozległy się tłumione chichoty klasy. - Z tego powodu, nie jestem zbyt zadowolona, ale to wasza klasa musi zatańczyć.
- Że co?! - krzyknął Armin, który wyjątkowo też przyszedł na wuef. - Protestuję!
- Protest odnotowany. Siadaj. - Chłopaka zamurowało, gdy usłyszał ripostę trenerki. Usiadł przy śmiechu kolegów. - Czy ktoś z was kiedykolwiek tańczył poloneza? - uniosłam rękę ja, i ktoś jeszcze, ale nie zobaczyłam kto. - A pamiętacie kroki? Tak żeby teraz zatańczyć? - skinęłam głową, ta druga osoba chyba też. - No to zapraszam! - powiedziała głośno nasza wychowawczyni. Cholera. Mogłam się nie zgłaszać. Nie chodzi o to, że nie umiem tańczyć, bo umiem to robić od kilku lat, tylko trochę się wstydziłam. - No, dalej, dalej! - usłyszałam. Spojrzałam na Rozę i wstałam. Gdy zobaczyłam, kto ma być moim partnerem, od razu się zaczerwieniłam. Oczywiście, to nie mógł być kto inny, tylko Lysander. Uśmiechnął się widząc jak się podnoszę. Gdy stanęłam na środku sali, podał mi dłoń, którą ujęłam zgrabnym, wprawnym ruchem. - Będziemy szli jako druga para, żeby was ocenić, i ewentualnie poprawić. - nie no, super. Jeszcze tego brakowało. Spojrzałam ukradkiem na chłopaka stojącego koło mnie. Ujrzałam roziskrzone, ciepłe, dwukolorowe tęczówki, i postanowiłam zatańczyć najlepiej jak potrafię. Nie zauważyłam Kastiela, który spóźniony wszedł na lekcję, i otworzył szeroko oczy, widząc nasze złączone dłonie.
Gdy usłyszałam pierwsze takty melodii, ugięłam prawą nogę, i na *któryśtamXD* dźwięk ruszyłam. Zdziwiłam się, czując, jaką przyjemność sprawia mi taniec z moim partnerem.
Lysander był urodzonym tancerzem, prowadził mnie z gracją, delikatnie. Czułam, że mogę mu całkowicie zaufać. Stawiałam nogi z wrodzonym wdziękiem, przez co ruszając się miałam wrażenie, że prowadzona przez przyjaciela bardziej frunę, niż idę. Zapomniałam o nauczycielach, patrzących ze zdziwieniem na nasze zgrane ruchy i o Kastielu, który z kolei łypał na Lysa wrogo. Dziwne. ,,Czyżby był zazdrosny?" myślałam. Otrząsnęłam się jednak i skupiłam na muzyce. Gdy skończyliśmy oboje byliśmy zmachani - zdobyliśmy się tylko na elegancki ukłon sobie nawzajem i żegnani oklaskami rówieśników, zmęczeni usiedliśmy koło siebie. Przybiliśmy sobie piątkę, patrząc na dziennik do którego właśnie wstawiane były nasze zasłużone szóstki.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Boziu, aż wstyd pokazywać!c:
piątek, 27 maja 2016
Tajemniczy nieznajomy. A może nie? One-shot cz.3 - KONIEC
Po długim czasie nareszcie jest! Zmotywowała mnie trochę koleżanka (pozdro Wer:*) i perspektywa długiego weekendu. Niestety, mam problemy z internetem i przez dłuższy (jeszcze dłuższy niż normalnie!XD) czas rozdziały mogą się nie pojawiać. Ech... ,,Wszechświat przeciwko mnie" Już cóż... Jedziemy!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Minęły już dwa dni, odkąd zaczęły się ferie wiosenne. I odkąd przyjechał Rowan. Ciągle zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam mówiąc Rozalii o naszym sekrecie. Coś czuję, że może to poskutkować szeregiem nieplanowanych zdarzeń...
RETROSPEKCJA
Perspektywa Ayami
Wyłamywałam nerwowo palce, czekając aż Rowan przyprowadzi na górę, do mojego pokoju, Rozę. W mojej głowie kołatała się nieustannie jedna, nawracająca myśl: ,,Powiedzieć? Nie powiedzieć?". Poważny dylemat. Naprawdę, przynajmniej w tym przypadku.
- I wiesz... skomplikowane... o nią...
-... poważnego?!... przyjaciółką!... wreszcie!
Słyszałam urywki rozmowy prowadzonej przyciszonymi głosami na schodach. Nadchodzi chwila prawdy...
Perspektywa Rowana
Uścisnąłem krzepiąco ramię Ayami. Wiedziałem jak bardzo denerwuje się przed tym spotkaniem. Zbiegłem na dół po schodach w kierunku drzwi. Powitała mnie jak zwykle uśmiechnięta i perfekcyjnie ubrana białowłosa. Widziałem, że ukrywa niepokój. Rozumiałem ją. Sam zrobiłbym tak samo.
- Hej. Rozalia, prawda? Jestem Rowan. Możesz mi mówić Row. - przedstawiłem się, bo mimo, iż słyszałem o dziewczynie mnóstwo od siedzącej na górze istotki, nie mieliśmy okazji sie spotkać. Otaksowała mnie wzrokiem, jakby oceniając czy jestem godny przebywać w towarzystwie jej najlepszej przyjaciółki.
- Miło poznać. - zastukały obcasy, gdy weszła do domu. Zdjęła lekki płaszczyk, wieszając go na wieszaku. Widać niejednokrotnie tu była.
- Chodźmy na górę. - poprowadziłem ją po schodach. - Aya już czeka. I wiesz, to co chcemy ci powiedzieć jest z deka skomplikowane... - wspinaliśmy się po schodach. Sceptycznie patrzyłem na jej niebotyczne obcasy. - Chodzi głównie o mnie i o nią.
- Nie chcę się nakręcać, ale czy to coś poważnego? Chcę znać całą prawdę. Ayami jest moją przyjaciółką! Widzę, że coś się dzieje. Powiedzcie mi wreszcie! - mówiła podniesionym głosem. Wyczuwałem w nim troskę i niepokój. Nie doczekała się odpowiedzi z mojej strony, bo doszliśmy do drzwi pokoju Ayami. Otworzyłem.
Przez najbliższe dwie godziny odkrywaliśmy naszą przeszłość, nie wiedząc, czy dobrze robimy.
KONIEC RETROSPEKCJI
Westchnęłam. Jechałam akurat ulicą na mojej ukochanej czarnej fiszce trzymając smycz Pierrota. Zwierzak siłą rzeczy ciągnął mnie, jednak raczej mu to nie przeszkadzało. Rowan biegł za nami. Odwracając się widziałam go parę metrów za nami na chodniku. Sport to zdrowie, ale czy on nie przesadza?
W domu rzuciłam smycz w kąt przedpokoju, ciągnąc psa do wanny. Nie bez trudu umyłam go, po czym sama wzięłam prysznic. Wychodząc z łazienki usłyszałam dźwięk przychodzącego SMS-a.
Nadawca: Roza
Odbiorca: Ayami
No heloł. Mam wieści!XD Kastiel, Lysander i Kentin nie dają mi spokoju, bo ciągle pytają kim jest ten ,,Tajemniczy nieznajomy". Dasz wiarę?! KASTIEL! I LYSANDER! Ogarniasz?! Bo ja chyba nie!
Chłopaki? Naprawdę aż tak im to uderzyło do tych ich łbów? Ciekawe... Będę miała kartę przetargowa w razie czego...
Nadawca: Ayami
Odbiorca: Roza
Aż tak? Jeszcze Nata i Armina nam brakuje do kompletu...
Nadawca: Roza
Odbiorca: Ayami
Armin właśnie pisze na FB, więc tylko Nataniela, ale na niego to się raczej nie doczekasz bo wyjechał. -"-
Nadawca: Ayami
Odbiorca: Roza
O lol co tu się porobiło... Muszę to chyba niedługo skończyć... sry idę z Rowanem po żarcie dla Pierr, ale napiszę potem, byoo:/
Nie dostałam odpowiedzi. Westchnęłam.
- EJ, młoda! Leziesz?! - wrzasnął chłopak. Skuliłam się ze zdziwienia, bo krzyk rozległ się zbyt blisko.
- No i czego się tak drzesz?! Idę przecież! - wybiegłam ze śmiechem na ustach, uciekając przed ciemnowłosym. Jak zwykle na marne.
Boże, ile jeszcze mu się zejdzie?! Z gównem się bije w tym zoologicznym?! Niecierpliwie tupałam stopą o chodnik przed wejściem do sklepu. Z nudów powtarzałam część pewnego układu tanecznego.
- Wyginasz się tak dla tego swojego ciula? - dobiegł mnie głos. Jakiś znajomy.
- Kastiel... - zrezygnowany szept uciszył buntownika, jednak coś w jego głosie mówiło, że chciałby powiedzieć to samo. Lysander. Gwałtownie odwróciłam się w ich stronę.
- Odszczekaj to! - warknęłam. Czerwonowłosy jedynie uniósł brwi. Otwierałam usta, żeby coś jeszcze dopowiedzieć, lecz...
- Co kto ma odszczekać? - niski głos Kentina zza moich pleców poznałam od razu. Zielonooki trzymał w ręku pokaźnych rozmiarów psie legowisko. Widać też był w zoologicznym. Jak ja mogłam go nie zauważyć?
- Nie twoja sprawa, dzieciaczku. Idź, bo tu rozmawiają dorośli i taka jedna, a przypadkiem mógłbyś usłyszeć coś niewłaściwego, i co wtedy? - wysyczał przez zęby Kastiel. Zamknęły mu usta słowa Rowana, wychodzącego właśnie ze sklepu.
- Ta taka jedna powinna chyba coś usłyszeć, nie? - miał stalowy głos.
- Och, jaki wrażliwy! Widać, że z byle kim się nie puszczasz. Trafił swój na swego.- ironicznie rzekł rudzielec. Zdziwiło mnie milczenie Lysandra i Kentina. Spojrzenie mojego jedynego obrońcy mówiło, iż gdyby nie trzymał worka z karmą zły skutek miałyby słowa Kastiela.
- Kto by pomyślał, że znasz takie trudne słowa. - parsknęłam.
- Nie gadam z takimi sukami jak ty.
- Powiedział ten, co trzymał się spódnicy Debry! - Ocho! Trafiłam w sedno. Widać było gołym okiem, jak w czerwonowłosym gotuje się krew. Karcące spojrzenie białowłosego mówiło,, O jeden krok za daleko". Jednak ja nie mogłam znosić tego, co mówił.
- Ty mała, pieprzona... - te słowa zdecydowanie nie spotkały się z pozytywnym odzewem - gorzej, przelały czarę goryczy. Rowan złapał go za poły skórzanej kurtki.
- Przysięgam, że jeżeli ZARAZ nie znikniesz mi z oczu, to wylądujesz w następnym miesiącu. - jego głos był gładki i niebezpiecznie spokojny. To stanowiło z niego śmiertelnie groźnego przeciwnika - umysł w najgorszej sytuacji zimny i cięty niczym stal.
Czerwonowłosy jednak ani myślał rezygnować. W jego spojrzeniu tliła się obietnica przyjęcia wyzwania, jakie rzucił mu Row. Już unosił rękę... Ale ja niespodziewanie poczułam przypływ niepohamowanej furii. Wkroczyłam między nich. Wykrzyknęłam słowa, których brakowało od przyjazdu mojego przyjaciela, które rozwiały wszelkie wątpliwości i pozostawiły ich jakby nagich, bez broni.
- Rowan jest moim bratem, idioto!!!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tymi oto słowami kończę tego One-shota. No i co Wer?;) Mówiłam, że będzie nieoczekiwany zwrot akcji? I co, jest? Jest! Pozdrowienia dla wszystkich, którzy, nawet jeśli o tym nie wiedzą, byli dla mnie motywacją<3
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Minęły już dwa dni, odkąd zaczęły się ferie wiosenne. I odkąd przyjechał Rowan. Ciągle zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam mówiąc Rozalii o naszym sekrecie. Coś czuję, że może to poskutkować szeregiem nieplanowanych zdarzeń...
RETROSPEKCJA
Perspektywa Ayami
Wyłamywałam nerwowo palce, czekając aż Rowan przyprowadzi na górę, do mojego pokoju, Rozę. W mojej głowie kołatała się nieustannie jedna, nawracająca myśl: ,,Powiedzieć? Nie powiedzieć?". Poważny dylemat. Naprawdę, przynajmniej w tym przypadku.
- I wiesz... skomplikowane... o nią...
-... poważnego?!... przyjaciółką!... wreszcie!
Słyszałam urywki rozmowy prowadzonej przyciszonymi głosami na schodach. Nadchodzi chwila prawdy...
Perspektywa Rowana
Uścisnąłem krzepiąco ramię Ayami. Wiedziałem jak bardzo denerwuje się przed tym spotkaniem. Zbiegłem na dół po schodach w kierunku drzwi. Powitała mnie jak zwykle uśmiechnięta i perfekcyjnie ubrana białowłosa. Widziałem, że ukrywa niepokój. Rozumiałem ją. Sam zrobiłbym tak samo.
- Hej. Rozalia, prawda? Jestem Rowan. Możesz mi mówić Row. - przedstawiłem się, bo mimo, iż słyszałem o dziewczynie mnóstwo od siedzącej na górze istotki, nie mieliśmy okazji sie spotkać. Otaksowała mnie wzrokiem, jakby oceniając czy jestem godny przebywać w towarzystwie jej najlepszej przyjaciółki.
- Miło poznać. - zastukały obcasy, gdy weszła do domu. Zdjęła lekki płaszczyk, wieszając go na wieszaku. Widać niejednokrotnie tu była.
- Chodźmy na górę. - poprowadziłem ją po schodach. - Aya już czeka. I wiesz, to co chcemy ci powiedzieć jest z deka skomplikowane... - wspinaliśmy się po schodach. Sceptycznie patrzyłem na jej niebotyczne obcasy. - Chodzi głównie o mnie i o nią.
- Nie chcę się nakręcać, ale czy to coś poważnego? Chcę znać całą prawdę. Ayami jest moją przyjaciółką! Widzę, że coś się dzieje. Powiedzcie mi wreszcie! - mówiła podniesionym głosem. Wyczuwałem w nim troskę i niepokój. Nie doczekała się odpowiedzi z mojej strony, bo doszliśmy do drzwi pokoju Ayami. Otworzyłem.
Przez najbliższe dwie godziny odkrywaliśmy naszą przeszłość, nie wiedząc, czy dobrze robimy.
KONIEC RETROSPEKCJI
Westchnęłam. Jechałam akurat ulicą na mojej ukochanej czarnej fiszce trzymając smycz Pierrota. Zwierzak siłą rzeczy ciągnął mnie, jednak raczej mu to nie przeszkadzało. Rowan biegł za nami. Odwracając się widziałam go parę metrów za nami na chodniku. Sport to zdrowie, ale czy on nie przesadza?
W domu rzuciłam smycz w kąt przedpokoju, ciągnąc psa do wanny. Nie bez trudu umyłam go, po czym sama wzięłam prysznic. Wychodząc z łazienki usłyszałam dźwięk przychodzącego SMS-a.
Nadawca: Roza
Odbiorca: Ayami
No heloł. Mam wieści!XD Kastiel, Lysander i Kentin nie dają mi spokoju, bo ciągle pytają kim jest ten ,,Tajemniczy nieznajomy". Dasz wiarę?! KASTIEL! I LYSANDER! Ogarniasz?! Bo ja chyba nie!
Chłopaki? Naprawdę aż tak im to uderzyło do tych ich łbów? Ciekawe... Będę miała kartę przetargowa w razie czego...
Nadawca: Ayami
Odbiorca: Roza
Aż tak? Jeszcze Nata i Armina nam brakuje do kompletu...
Nadawca: Roza
Odbiorca: Ayami
Armin właśnie pisze na FB, więc tylko Nataniela, ale na niego to się raczej nie doczekasz bo wyjechał. -"-
Nadawca: Ayami
Odbiorca: Roza
O lol co tu się porobiło... Muszę to chyba niedługo skończyć... sry idę z Rowanem po żarcie dla Pierr, ale napiszę potem, byoo:/
Nie dostałam odpowiedzi. Westchnęłam.
- EJ, młoda! Leziesz?! - wrzasnął chłopak. Skuliłam się ze zdziwienia, bo krzyk rozległ się zbyt blisko.
- No i czego się tak drzesz?! Idę przecież! - wybiegłam ze śmiechem na ustach, uciekając przed ciemnowłosym. Jak zwykle na marne.
Boże, ile jeszcze mu się zejdzie?! Z gównem się bije w tym zoologicznym?! Niecierpliwie tupałam stopą o chodnik przed wejściem do sklepu. Z nudów powtarzałam część pewnego układu tanecznego.
- Wyginasz się tak dla tego swojego ciula? - dobiegł mnie głos. Jakiś znajomy.
- Kastiel... - zrezygnowany szept uciszył buntownika, jednak coś w jego głosie mówiło, że chciałby powiedzieć to samo. Lysander. Gwałtownie odwróciłam się w ich stronę.
- Odszczekaj to! - warknęłam. Czerwonowłosy jedynie uniósł brwi. Otwierałam usta, żeby coś jeszcze dopowiedzieć, lecz...
- Co kto ma odszczekać? - niski głos Kentina zza moich pleców poznałam od razu. Zielonooki trzymał w ręku pokaźnych rozmiarów psie legowisko. Widać też był w zoologicznym. Jak ja mogłam go nie zauważyć?
- Nie twoja sprawa, dzieciaczku. Idź, bo tu rozmawiają dorośli i taka jedna, a przypadkiem mógłbyś usłyszeć coś niewłaściwego, i co wtedy? - wysyczał przez zęby Kastiel. Zamknęły mu usta słowa Rowana, wychodzącego właśnie ze sklepu.
- Ta taka jedna powinna chyba coś usłyszeć, nie? - miał stalowy głos.
- Och, jaki wrażliwy! Widać, że z byle kim się nie puszczasz. Trafił swój na swego.- ironicznie rzekł rudzielec. Zdziwiło mnie milczenie Lysandra i Kentina. Spojrzenie mojego jedynego obrońcy mówiło, iż gdyby nie trzymał worka z karmą zły skutek miałyby słowa Kastiela.
- Kto by pomyślał, że znasz takie trudne słowa. - parsknęłam.
- Nie gadam z takimi sukami jak ty.
- Powiedział ten, co trzymał się spódnicy Debry! - Ocho! Trafiłam w sedno. Widać było gołym okiem, jak w czerwonowłosym gotuje się krew. Karcące spojrzenie białowłosego mówiło,, O jeden krok za daleko". Jednak ja nie mogłam znosić tego, co mówił.
- Ty mała, pieprzona... - te słowa zdecydowanie nie spotkały się z pozytywnym odzewem - gorzej, przelały czarę goryczy. Rowan złapał go za poły skórzanej kurtki.
- Przysięgam, że jeżeli ZARAZ nie znikniesz mi z oczu, to wylądujesz w następnym miesiącu. - jego głos był gładki i niebezpiecznie spokojny. To stanowiło z niego śmiertelnie groźnego przeciwnika - umysł w najgorszej sytuacji zimny i cięty niczym stal.
Czerwonowłosy jednak ani myślał rezygnować. W jego spojrzeniu tliła się obietnica przyjęcia wyzwania, jakie rzucił mu Row. Już unosił rękę... Ale ja niespodziewanie poczułam przypływ niepohamowanej furii. Wkroczyłam między nich. Wykrzyknęłam słowa, których brakowało od przyjazdu mojego przyjaciela, które rozwiały wszelkie wątpliwości i pozostawiły ich jakby nagich, bez broni.
- Rowan jest moim bratem, idioto!!!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tymi oto słowami kończę tego One-shota. No i co Wer?;) Mówiłam, że będzie nieoczekiwany zwrot akcji? I co, jest? Jest! Pozdrowienia dla wszystkich, którzy, nawet jeśli o tym nie wiedzą, byli dla mnie motywacją<3
środa, 11 maja 2016
Bonus i przeprosiny...
No heeeej...? Nawet nie próbuję się tłumaczyć-.- Nie udało mi się też skończyć,,Nieznajomego...", a stać mnie tylko na takie cuś pod spodem. Pomagała mi Korrava, której dziękuję za ogarnięcie moich niecnych pomysłów. No, CZĘŚCI z nichxD Przepraszam za błędy. Dobra i tak nikt tego nie czyta! Jedziem!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Byoo!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
DZIEWCZYNY:
Imię: Ayami
Nazwisko: Iwasaki
Wiek: 17 lat Urodziny: 17 listopada Znak zodiaku: Skorpion
Kolor oczu: Kasztanowe (czasem nosi szare soczewki)
Kolor włosów: Jaskrawopomarańczowe
Wzrost: 170cm
Waga: 53kg
Gr. krwi: 0Rh-
Rodzina: Młodszy brat(7lat- nie żyje), matka(nie żyje), ojciec, ciotka Nadege
Status związku: Raczej wolna...
Orientacja: Biseksualna
Lubi:
- sport (koszykówka, jazda konna, biegi, jazda na desce/rowerze, łucznictwo, jazda samochodem, najlepiej sportowym)
- czytać
- zwierzęta (ma psa, Pierrota)
- wkurzać Kastiela i panią Delaney
- historię i mapy, których ma mnóstwo
- gotować
- grać w gry na PS4
- cosplay/anime/mangę
Nie lubi:
- matematyki, jest humanistą
- generalnie nie lubi szkoły, uczy się tylko na ważne egzaminy
- swojego ojca
Ciekawostki:
- nosi okulary, ale tylko w domu
- mówi w pięciu językach (angielski, japoński, francuski, niemiecki, hiszpański)
- ma arachnofobię, klaustrofobię i anatidefobię
- jeśli jest zdenerwowana kreśli kółka na rękach
- kiedyś uderzyła się o szafkę, przez co teraz ma bliznę na skroni
- ma tatuaż na barku:
Imię: Rozalia
Nazwisko: Collins
Wiek: 17 lat Urodziny: 6 grudnia Znak zodiaku: Strzelec
Kolor oczu: Złote
Kolor włosów: Naturalne białe
Wzrost: 167cm
Waga: 50kg
Gr. krwi: ARh+
Rodzina: Matka, ojciec
Status związku: Zajęta
Orientacja: Heteroseksualna
Lubi:
- modę/szyć/projektować/zakupy
- swojego chłopaka
- pizzę
Nie lubi:
- tanich ubrań
- ubliżania jej przyjaciołom
- sportu
Ciekawostki:
- jest leworęczna
- bardzo dobrze gra na fortepianie
- jest na diecie
Imię: Amber
Nazwisko: Foster
Wiek: 17 lat Urodziny: 20 marca Znak zodiaku: Baran
Kolor oczu: Niebieskie
Kolor włosów: Blond
Wzrost: 169cm
Waga: 51kg
Gr. krwi: ABRh-
Rodzina: Matka, ojciec, brat
Status związku: Nwm...
Orientacja: Heteroseksualna
Lubi:
- drogie perfumy
- flirt
- uprzykrzać innym życie
- Kastiela
Nie lubi:
- wszystkiego i wszystkich wokół oprócz rzeczy z punktu wyżej
Ciekawostki:
- miała bulimię
- ma rozdwojenie jaźni
CHŁOPCY:
Imię: Alexy
Nazwisko: West
Wiek: 17 lat Urodziny: 12 sierpnia Znak zodiaku: Lew
Kolor oczu: Różowe
Kolor włosów: Niebieskie, farbowane z czarnych
Wzrost: 178cm
Waga: 68kg
Gr. krwi: ABRh+
Rodzina: Matka, ojciec, brat
Status związku: wolny
Orientacja: Homoseksualny
Lubi:
- modę/zakupy
- jazda na desce/rowerze
- pastelowe kolory
- pozytywizm/optymizm
Nie lubi:
- ciemności
- pesymizmu
- samotności
Ciekawostki:
- boi się burzy
- nienawidzi robaków
- on i Armin mają takie same znamiona na nogach
- traktuje Ayami jak swoją siostrę
Imię: Armin
Nazwisko: West
Wiek: 17 lat Urodziny: 12 sierpnia Znak zodiaku: Lew
Kolor oczu: Szafirowe
Kolor włosów: Czarne
Wzrost: 178cm
Waga: 68kg
Gr. krwi: ABRh+
Rodzina: Matka, ojciec, brat
Status związku: wolny
Orientacja: Heteroseksualna
Lubi:
- gry
- cosplay/anime/mangę
- prowadzenie kanału na YouTube
- trufle
- ciemność
Nie lubi:
- roślin
- sportu
- kotów
Ciekawostki:
- jest o 4 minuty starszy od brata
- w dzieciństwie był zmuszany do uprawiania gimnastyki artystycznej, co zraziło go do sportu.
- on i Alexy mają take same znamiona na nogach
Imię: Kastiel
Nazwisko: Ward
Wiek: 18 lat Urodziny: 25 maja Znak zodiaku: Bliźnięta
Kolor oczu: Szare
Kolor włosów: Czerwone, farbowane z czarnych
Wzrost: 179cm
Waga: 71kg
Gr. krwi: BRh-
Rodzina: Matka, ojciec
Status związku: A kto go tam wie? Uznajmy, że wolny... Tymczasowo
Orientacja: Heteroseksualna
Lubi:
- zwierzęta
- grę na girarze/śpiew
- gdy ktoś mu gotuje
- wkurzać ludzi
Nie lubi:
- większości ludzi
- Nataniela w szczególności
- krzywdzenia zwierząt
Ciekawostki:
- pali
- kiedyś się ciął
- w głębi duszy jest miękki jak biszkopt
Imię: Kentin
Nazwisko: Green
Wiek: 18 lat Urodziny: 1 stycznia Znak zodiaku: Koziorożec
Kolor oczu: Szmaragdowe
Kolor włosów: Brązowe
Wzrost: 180cm
Waga: 75kg
Gr. krwi: ARh+
Rodzina: Matka, ojciec (nie żyje), ojczym
Status związku: Wolny
Orientacja: Biseksualna
Lubi:
- sport
- psy
- ciastka czekoladowe
Nie lubi:
- Kastiela
- szkoły
- bardziej niż inni nie lubi Amber&Friends
Ciekawostki:
- był w szkole wojskowej
- utrzymuje bliskie relacje z Alexym
Imię: Leo
Nazwisko: Ramirez
Wiek: 21 lat Urodziny: 29 lutego Znak zodiaku: Ryby
Kolor oczu: Czarne
Kolor włosów: Czarne
Wzrost: 188cm
Waga: 70kg
Gr. krwi: ARh+
Rodzina: Matka, ojciec, brat
Status związku: Zajęty
Orientacja: Heteroseksualna
Lubi:
- swoją dziewczynę
- projektować/szyć
- czytać
- wieczorne spacery
Nie lubi:
- Kentina
- junk food
- telefonów/komputerów itp.
Ciekawostki:
- ma wykształcenie także jako fryzjer i wizażysta
- miał urodzić się dziewczyną
- często uciekał z domu
Imię: Lysander
Nazwisko: Ramirez
Wiek: 18 lat Urodziny: 7 czerwca Znak zodiaku: Bliźnięta
Kolor oczu: Heterochromia - jedno złote, drugie morskie
Kolor włosów: Naturalne białe z czarnymi, farbowanymi, końcówkami
Wzrost: 184cm
Waga: 70kg
Gr. krwi: 0Rh-
Rodzina: Matka, ojciec, starszy brat
Status związku: Wolny
Orientacja: Heteroseksualna
Lubi:
- śpiewać/grać na gitarze/pisać wiersze i piosenki
- historię/styl wiktoriański
- czerń i zieleń
- króliki^^
Nie lubi:
- próżnych osób
- tłumów/hałasu
- lata
Ciekawostki:
- ma hiszpańskie korzenie
- w wieki 14 lat chciał zmienić płeć
- jest wegetarianinem
- w domu wiąże włosy, bo mu przeszkadzają
Imię: Nataniel
Nazwisko: Foster
Wiek: 17 lat Urodziny: 13 września Znak zodiaku: Panna
Kolor oczu: Miodowe
Kolor włosów: Blond
Wzrost: 175cm
Waga: 72kg
Gr. krwi: ARh+
Rodzina: Matka, ojciec, siostra
Status związku: Wolny
Orientacja: Heteroseksualna
Lubi:
- koty
- kryminały
- sprawiedliwość
Nie lubi:
- niesprawiedliwości
- psów
- Kastiela
Ciekawostki:
- po domu często chodzi bez koszulki
- jest starszy od swojej siostry o pół roku
A tu fotka Ayami:
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Byoo!
środa, 20 kwietnia 2016
Przytulasy One-shot
Hej... Tak, wiem jestem wredna, bo nie piszę, ale zrozumcie proszę! Nie mam czasu, a jak przychodzę po szkole i innych dodatkowych zajęciach, jest koło godziny 19:00 i nie mam specjalnie czasu. Do tego dochodzi całą masa sprawdzianów i generalnie mam zasrane najbliższe kilka tygodni. Rozdział powstał z pomysłu Zuzi, po raz kolejny;) Ja wiem, że nie wyszło tak, jak miało być, ale przebacz!
Nom, to chyba wszystko. A! może uda mi się skończyć niedługo ,,Nieznajomego"... aczkolwiek wątpię.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W domu Ayami
Uśmiechnęłam się, widząc SMS-a. Czekałam na niego.
Nadawca: Ken
Odbiorca: Ayami
Cześć Ayami. Tak, tak. Ja wiem. Nie pisałem, a ty czekałaś. Przepraszam. Na pocieszenie mogę powiedzieć, że wracam jutro ze szkoły wojskowej. Będziesz czekać?
Idiota! Oczywiście, że będę czekać! Jak każdego, cholernego, dnia!
Nadawca: Ayami
Odbiorca: Ken
Nareszcie! ^^ Bardzo się cieszę! Czekaj o 7:30 na dziedzińcu, ok?
Nie czekałam długo na odpowiedź. Pozytywną. Uśmiechnęłam się.
***
Shit! Że też akurat dziś musiałam się spóźnić! Dla mnie to nic nowego, ale nigdy nikt na mnie nie czeka. Zazwyczaj. No i oczywiście, jak to ja, musiałam na kogoś wpaść na dziedzińcu. Przeturlaliśmy się kawałek, po czym utknęliśmy w dość niezręcznej pozycji. Mianowicie: on -tak, to był, jak się okazało, chłopak - leżał na wybrukowanym płytami gruncie, a ja okrakiem siedziałam na nim, obejmując gościa kolanami w pasie. Przyznam, że nie pamiętam, bym kiedyś była w takiej niekomfortowej sytuacji. Miałam już gotowy komentarz do tego zdarzenia, ale widząc osobę, na którą się przewróciłam, troszku mnie zamurowało. Cud-miód chłopak, umięśniony, kasztanowa czupryna. Na sobie miał tylko czystą (po tym, jak w niego wpadłam już trochę mniej) koszulkę, spodnie moro i ciężkie, czarne buty. No i te oczęta - wpatrywały się we mnie wyczekująco, nawet może trochę rozbawione szmaragdowe ślepia, jak u kota. Nie był to typowy dla tej części kraju hipnotyzujący turkus wzburzonego morza jak u Lysandra, ale czysta, nietypowa zieleń. O jaaaa, ale zajebiste ma te paczadła! Mogłabym tak sobie jeszcze poleżeć, ale po pierwsze: zdałam sobie sprawę, że wgapiam się w niego z otwartymi ustami, jak na ósmy cud świata. Po drugie: Ken! KEN!!! Byłam z nim umówiona, a tymczasem tarzam się z jakimś przystojniakiem. Trzecim i ostatnim powodem były szare, zazdrośnie patrzące zza drzewa tęczówki. Kastiel. Ehh... Kaziu, chyba żartujesz? Jesteś zazdrosny? Dobrze, dobrze, bo powinieneś...
- Eem... chyba moglibyśmy się już podnieść? Wiesz, mi tu bardzo wygodnie, szczególnie patrząc z tej perspektywy, ale trochę dziwnie się czuję. - zwróciłam uwagę z powrotem na szatyna. Trawiłam chwilę jego słowa, gdy zrozumiałam, iż pokładam się na nim zasłaniając mu biustem pole widzenia. Jego słowa mówiły, że wcale mu to nie przeszkadza, ale heloł? Mogłabym się pobawić w rasową sukę i zrobić coś jeszcze bardziej... nieodpowiedniego, żeby zobaczyć jak daleko posunie się rudy sagan. Ale darujmy temu przystojniakowi. Temu drugiemu, nie farbusowi, oczywiście.
- Zboczeniec! - krzyknęłam. - Nie wstyd ci!? - ofuknęłam go.
- Nie. - odpowiedział mi bezczelnie. Grrr. - No coś ty, żartuję. Daj pomogę ci wstać, Ayami. - wyślizgując się spode mnie podał mi rękę. Dżentelmen. No kto by pomyślał. Chyba dopiero teraz dotarło do mnie co się właśnie wydarzyło, bo zaczerwieniłam się gwałtownie przyjmując pomoc.
- T-tak, jasne. I... eee...no, ten, sorry za to wszystko i w og... - zesztywniałam nagle, zrywając się. - CZEKAJ NO! Skąd wiesz jak mam na imię?! - krzyknęłam. Jednym okiem dostrzegłam Violettę wyglądającą przez okno z drugiego piętra, prawdopodobnie z lekcji biologii. Nie zwróciłam na nią większej uwagi, czekając na odpowiedź. A ten tylko uśmiechał się głupio. - No co?!
- Jesteś niesamowita. Myślałem, że mnie poznasz. Błagam, nie zmieniłem się aż tak bardzo! - że what? Nie ogarniam. Zmarszczyłam brwi, myśląc intensywnie. Włosy. Oczy. Wojskowe ubrania. Szkoła wojskowa. Spotkanie. Dziedziniec. Łączyłam gorączkowo fakty, po czym wciągnęłam powietrze nosem.
- KENTIN!!! - wrzasnęłam. Rzuciłam się przyjacielowi w ramiona, zawieszając się mu na szyi, na co ten tylko objął mnie silnymi ramionami i okręcił wokół siebie. Tarmosiłam go za włosy, tak cudownie mięciutkie. Miałam ochotę go spytać o tak wiele, ale jak zawsze zadałam najbłachsze pytanie:
- Co ci się stało? - niedowierzałam, ciągle molestując jego czuprynę. Patrzyłam mu w oczy, co chwila przytulając się do jego ciepłej piersi, upewniając się, że wciąż tu jest.
- Mój ojciec się stał. - skrzywił. - Byłam poddawany dwóm najgorszym torturom: odizolowaniu od ciebie i brakiem ciastek czekoladowych. Chyba teraz zgrubnę nadrabiając braki. - spojrzałam odruchowo na jego brzuch. Płaski. Same mięśnie, zero tłuszczu. Kark mnie połaskotał, co oznaczało, że ktoś się na mnie gapi. Był to czerwony potwór, a jak. Zszokowany przyglądał się nam dwojgu. Rozszerzyłam lekko oczy, gdy spojrzałam na nas z jego miejsca. Moje przyglądanie się kaloryferowi Kena z daleka prawdopodobnie wyglądało, jakbym lustrowała jego... Czerwień pokryła moje policzki. Zielonooki chyba doszedł do tego samego wniosku, bo zaczął się śmiać. Objął mnie w pasie, chyba tylko po to, żeby jeszcze bardziej rozdrażnić czerwonowłosego.
- Ken, nie wkurwiaj jeszcze bardziej Kastiela. - ostrzegłam. Na moje słowa chłopak jedynie prychnął.
- Trudno. Nie boję się go. - teraz dostrzegłam w pełni tę zmianę, która zaszła w moim przyjacielu. Był dużo bardziej pewny siebie, radośniejszy, śmiał się z siebie. Podziwiałam go za to. Nie sądzę, by to tylko szkoła wojskowa go tak zmieniła. Moje rozmyślania przerwał kolejny przytulas z jego strony.
- Chodźmy do parku, co ty na to, księżniczko? - spytał, puszczając mi oczko. Oszołomiona kiwnęłam głową, nie protestując, gdy brunet objął mnie ramieniem. Zostawiłam za sobą dziedziniec, szkołę i kłębki dymu wypuszczane zza krzaków przez wkurzonego Kastiela.
Nom, to chyba wszystko. A! może uda mi się skończyć niedługo ,,Nieznajomego"... aczkolwiek wątpię.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W domu Ayami
Uśmiechnęłam się, widząc SMS-a. Czekałam na niego.
Nadawca: Ken
Odbiorca: Ayami
Cześć Ayami. Tak, tak. Ja wiem. Nie pisałem, a ty czekałaś. Przepraszam. Na pocieszenie mogę powiedzieć, że wracam jutro ze szkoły wojskowej. Będziesz czekać?
Idiota! Oczywiście, że będę czekać! Jak każdego, cholernego, dnia!
Nadawca: Ayami
Odbiorca: Ken
Nareszcie! ^^ Bardzo się cieszę! Czekaj o 7:30 na dziedzińcu, ok?
Nie czekałam długo na odpowiedź. Pozytywną. Uśmiechnęłam się.
***
Shit! Że też akurat dziś musiałam się spóźnić! Dla mnie to nic nowego, ale nigdy nikt na mnie nie czeka. Zazwyczaj. No i oczywiście, jak to ja, musiałam na kogoś wpaść na dziedzińcu. Przeturlaliśmy się kawałek, po czym utknęliśmy w dość niezręcznej pozycji. Mianowicie: on -tak, to był, jak się okazało, chłopak - leżał na wybrukowanym płytami gruncie, a ja okrakiem siedziałam na nim, obejmując gościa kolanami w pasie. Przyznam, że nie pamiętam, bym kiedyś była w takiej niekomfortowej sytuacji. Miałam już gotowy komentarz do tego zdarzenia, ale widząc osobę, na którą się przewróciłam, troszku mnie zamurowało. Cud-miód chłopak, umięśniony, kasztanowa czupryna. Na sobie miał tylko czystą (po tym, jak w niego wpadłam już trochę mniej) koszulkę, spodnie moro i ciężkie, czarne buty. No i te oczęta - wpatrywały się we mnie wyczekująco, nawet może trochę rozbawione szmaragdowe ślepia, jak u kota. Nie był to typowy dla tej części kraju hipnotyzujący turkus wzburzonego morza jak u Lysandra, ale czysta, nietypowa zieleń. O jaaaa, ale zajebiste ma te paczadła! Mogłabym tak sobie jeszcze poleżeć, ale po pierwsze: zdałam sobie sprawę, że wgapiam się w niego z otwartymi ustami, jak na ósmy cud świata. Po drugie: Ken! KEN!!! Byłam z nim umówiona, a tymczasem tarzam się z jakimś przystojniakiem. Trzecim i ostatnim powodem były szare, zazdrośnie patrzące zza drzewa tęczówki. Kastiel. Ehh... Kaziu, chyba żartujesz? Jesteś zazdrosny? Dobrze, dobrze, bo powinieneś...
- Eem... chyba moglibyśmy się już podnieść? Wiesz, mi tu bardzo wygodnie, szczególnie patrząc z tej perspektywy, ale trochę dziwnie się czuję. - zwróciłam uwagę z powrotem na szatyna. Trawiłam chwilę jego słowa, gdy zrozumiałam, iż pokładam się na nim zasłaniając mu biustem pole widzenia. Jego słowa mówiły, że wcale mu to nie przeszkadza, ale heloł? Mogłabym się pobawić w rasową sukę i zrobić coś jeszcze bardziej... nieodpowiedniego, żeby zobaczyć jak daleko posunie się rudy sagan. Ale darujmy temu przystojniakowi. Temu drugiemu, nie farbusowi, oczywiście.
- Zboczeniec! - krzyknęłam. - Nie wstyd ci!? - ofuknęłam go.
- Nie. - odpowiedział mi bezczelnie. Grrr. - No coś ty, żartuję. Daj pomogę ci wstać, Ayami. - wyślizgując się spode mnie podał mi rękę. Dżentelmen. No kto by pomyślał. Chyba dopiero teraz dotarło do mnie co się właśnie wydarzyło, bo zaczerwieniłam się gwałtownie przyjmując pomoc.
- T-tak, jasne. I... eee...no, ten, sorry za to wszystko i w og... - zesztywniałam nagle, zrywając się. - CZEKAJ NO! Skąd wiesz jak mam na imię?! - krzyknęłam. Jednym okiem dostrzegłam Violettę wyglądającą przez okno z drugiego piętra, prawdopodobnie z lekcji biologii. Nie zwróciłam na nią większej uwagi, czekając na odpowiedź. A ten tylko uśmiechał się głupio. - No co?!
- Jesteś niesamowita. Myślałem, że mnie poznasz. Błagam, nie zmieniłem się aż tak bardzo! - że what? Nie ogarniam. Zmarszczyłam brwi, myśląc intensywnie. Włosy. Oczy. Wojskowe ubrania. Szkoła wojskowa. Spotkanie. Dziedziniec. Łączyłam gorączkowo fakty, po czym wciągnęłam powietrze nosem.
- KENTIN!!! - wrzasnęłam. Rzuciłam się przyjacielowi w ramiona, zawieszając się mu na szyi, na co ten tylko objął mnie silnymi ramionami i okręcił wokół siebie. Tarmosiłam go za włosy, tak cudownie mięciutkie. Miałam ochotę go spytać o tak wiele, ale jak zawsze zadałam najbłachsze pytanie:
- Co ci się stało? - niedowierzałam, ciągle molestując jego czuprynę. Patrzyłam mu w oczy, co chwila przytulając się do jego ciepłej piersi, upewniając się, że wciąż tu jest.
- Mój ojciec się stał. - skrzywił. - Byłam poddawany dwóm najgorszym torturom: odizolowaniu od ciebie i brakiem ciastek czekoladowych. Chyba teraz zgrubnę nadrabiając braki. - spojrzałam odruchowo na jego brzuch. Płaski. Same mięśnie, zero tłuszczu. Kark mnie połaskotał, co oznaczało, że ktoś się na mnie gapi. Był to czerwony potwór, a jak. Zszokowany przyglądał się nam dwojgu. Rozszerzyłam lekko oczy, gdy spojrzałam na nas z jego miejsca. Moje przyglądanie się kaloryferowi Kena z daleka prawdopodobnie wyglądało, jakbym lustrowała jego... Czerwień pokryła moje policzki. Zielonooki chyba doszedł do tego samego wniosku, bo zaczął się śmiać. Objął mnie w pasie, chyba tylko po to, żeby jeszcze bardziej rozdrażnić czerwonowłosego.
- Ken, nie wkurwiaj jeszcze bardziej Kastiela. - ostrzegłam. Na moje słowa chłopak jedynie prychnął.
- Trudno. Nie boję się go. - teraz dostrzegłam w pełni tę zmianę, która zaszła w moim przyjacielu. Był dużo bardziej pewny siebie, radośniejszy, śmiał się z siebie. Podziwiałam go za to. Nie sądzę, by to tylko szkoła wojskowa go tak zmieniła. Moje rozmyślania przerwał kolejny przytulas z jego strony.
- Chodźmy do parku, co ty na to, księżniczko? - spytał, puszczając mi oczko. Oszołomiona kiwnęłam głową, nie protestując, gdy brunet objął mnie ramieniem. Zostawiłam za sobą dziedziniec, szkołę i kłębki dymu wypuszczane zza krzaków przez wkurzonego Kastiela.
wtorek, 5 kwietnia 2016
Nadal nie wierzę...
Kochani! Dziś nie ma rozdziału, ale w zamian coś, co przed chwilą kompletnie mnie zszokowało! Mianowicie, wchodzę sobie na bloggera i tu nagle BUM! - 1097 wyświetleń! Totalnie mnie to zaskoczyło! Ale wiecie, w takim dobrym sensie;) Czuję się tak mile...eem... połechtana...? Nie mam innego słowa na opis tego, co aktualnie czuję. Przepraszam za brak jakiejkolwiek obróbki, koloru itp., ale piszę z telefonu i ten... no wiecie!:D
Pozdrawiam cieplutko i dziękuję Wam z całego serca!♡
Pozdrawiam cieplutko i dziękuję Wam z całego serca!♡
wtorek, 29 marca 2016
Tajemniczy nieznajomy. A może nie? One shot cz.2
Eee... hej? Wraca córka zwyrodniała! Wiem, wiem. Za długie przerwy w pisaniu, ale autorka nie ma po prostu czasu. I jeszcze teraz te święta + brak dostępu do neta... Kurwica idzie człowieka opanować! No nic, bierzem się za rozdział!
A! i jeszcze jedno - tekst pisany kursywą, oznacza, że bohaterowie mówią po japońsku. Mam nadzieję, że każdy, kto choć trochę kapuje języki ogarnął, że to z tego kraju przybywa Ayami. Jak nie, to Ayami to japońskie imię. Nie wiedziałeś, to wiesz!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Perspektywa Rowana
Wiedziałem, że się ucieszy. To miała być tylko niewinna niespodzianka, bo udało mi się wziąć wolne w pracy, lecz ona totalnie mnie zaskoczyła. Niby codziennie gadaliśmy przez Skype'a, ale, jak widać, to nie to samo. Wiedziałem o tym aż za dobrze, bo to ja jak wariat każdego dnia tęskniłem za nią. Ludzie, którzy nas znali, krzywo patrzyli na naszą zażyłą relację. Mieliśmy to, za przeproszeniem, tak głęboko w dupie, jak tylko się dało. Po prostu cieszyliśmy się sobą nawzajem.
Teraz, idąc za tą ognistowłosą osóbką ulicami nieznanego mi miasta, czułem niesamowite ciepło rozlewające się na sercu. Ech... zawsze tak na mnie działała. Gdy głupi ja wreszcie to zrozumiałem, przestałem się opierać. Zamyślony, nie zauważyłem, że wspominana dziewczyna bacznie mi się przygląda.
- Ty, no ja wiem, że chcesz jak najszybciej zobaczyć mój ,,penthouse'', ale coś mi obiecałeś. - zaczęła, krzyżując ręce na piersiach i stając przede mną. Uniosłem brwi udając zastanowienie.
- No nie wiem, nie wiem... Jesteś pewna? A, no tak! Faktycznie! Tylko co to było...? Czekaj, czekaj! Mam to na końcu języka... - droczyłem się. W końcu parsknąłem śmiechem. - Dobra, to prowadź do tego mono. - pociągnęła mnie natychmiast w prawo, w boczną uliczkę. ruszyłem za nią. Zatrzymała się przed jednym ze sklepów z alko. Ukłoniła się, wskazując mi drzwi. Pokazałem jej język, wiedząc, że jest jeszcze zbyt młoda, żeby coś jej sprzedano. Wskoczyłem lekko po schodkach. Przywitawszy się ze sprzedawcą skierowałem się w kierunku półek. Wyjąłem telefon, uświadomiwszy sobie, iż nie wiem co kupić. Wybrałem numer.
- Czego świętoszku? Nie masz dowodu? - ta jej ironia.
- Nie. Nie wiem co kupić. Sugestie? - spytałem. Nie czekałem długo na odpowiedź.
- Możesz wziąć pół litra czystej, piwo jakieś i ewentualnie sok do piwa. - wyrecytowała. Powinienem siś sprzeciwić. Ale po co? Żeby dostać opierdol? Nieee, nie opłaca się.
- Spoko. Czekaj na mnie. - z tymi słowami rozłączyłem się i prześlizgnąłem się wgłąb sklepu.
Perspektywa Ayami
Parsknęłam. Ten to jest...ech... Czekałam grzecznie pod sklepem. Nie miałam nic przeciwko, bo lubiłam patrzeć z tej perspektywy na duże, francuskie miasteczko. Ze wzgórza na którym położony był sklep widziałam caaaałą, caluśką, podparyską ,,wiochę" - galerie handlowe, między innymi ta, gdzie swój sklep miał Leo. Kawiarnie, parki, nawet Słodki Amoris mi gdzieś mignął. No i oczywiście całe mnóstwo samochodów i innych środków transportu. Przyszło mi na myśl, że podczas nie tak długiego okresu czterech miesięcy pobytu tutaj, zakochałam się w tym zakątku. Oczywiście, tęskniłam za Japonią, ale była ona bardziej jak para wygodnych kapci - dobra w czasie odpoczynku, nic poza tym. Za to Gonesse - to coś zupełnie innego. Porównałabym to do chodzenia boso po różnym terenie, raz po miękkiej trawie, raz po gorących węglach. Dom, z którego tylko wyściubisz nos i widzisz coś nowego, niesamowitego. Ekscytującego. Pięknego. Egzotycznego, ale jednocześnie swojskiego. Ja i to miasto należymy do siebie. Dobrze zrobiłam, zgadzając się na wyjazd do ciotki Nadège*. Stała się moją nadzieją. Na lepszą przyszłość.
Te miłe rozmyślania przerwała mi brudna, klejąca łapa wędrująca po moim udzie. Odwróciłam się gwałtownie. Stanęłam twarzą w twarz z jakimś żulem. Uśmiechał się paskudnie, ukazując znaczne braki w uzębieniu. Zarośnięty, brudny, z przetłuszczonymi włosami. Zionął tanią wódką. Nie przerywał wodzić rękami pod moją spódnicą. Szarpnęłam się. Zacieśnił uścisk, przyciągając mnie do siebie. Mówił bełkotliwie, ledwie go zrozumiałam:
- Nie ruszaj się, maleńka. Chcę się tylko trochę zabawić. Nie piszcz tak, to mnie wkurwia! - warknął. Rzucałam się w jego uścisku.
- Puszczaj mnie! Nie mam zam...- nie skończyłam, bo zasłonił mi usta dłonią. Wiedziałam, że przez jakiś czas jestem w stanie się mu opierać, jednak w końcu stracę siły.
- Do cholery, nie wrzeszcz tak! Zabiorę cię tylko na tyły sklepu... - ostatnie słowa wymruczał chyba do siebie.
- No chyba nie! - rozległ się wściekły głos obok. Chwilę później na szyi pijaka zacisnęła się stalowa dłoń Rowana. Zaskoczona odsunęłam się kawałek. Patrzyłam jak ciemnowłosy uderza lewym sierpowym, puszczając jednocześnie rękę duszącą mężczyznę. Facet odleciał dobre cztery metry dalej. Wiedziałam, że mój wybawca jest silny, niejednokrotnie widziałam go w akcji, jednak to był pierwszy raz, gdy wściekł się aż tak. Podbiegł do mnie natychmiast, przytulając do piersi.
- Już dobrze. Nic ci nie jest? - spytał czule. Potrząsnęłam głową przecząco. Niedługo później ruszyliśmy w stronę domu, nie oglądając się na zakrwawione truchło leżące pod ścianą sklepu. Dotarłszy do domu wybawiciel począł ciekawie się rozglądać.
- No no! Nieźle się urządziłaś! - pochwalił.
- Heh, dzięki. A tak właściwie, to gdzie twoje bagaże?
- Wybłagałem, żeby obsługo hotelu je tu przywiozła. - mrugnął do mnie. No tak, znał adres tylko nie wiedział gdzie to jest. Sprytnie.
- Aha. Sorry, ale idę pod prysznic. Cały czas mam wrażenie, że czuję na sobie łapy tego oprycha. - skrzywiłam się. Pobiegłam do łazienki.
Perspektywa Rowana
Cały czas byłem nabuzowany po tej bójce pod sklepem. Chcąc pozbyć się tego uczucia odkapslowałem jedno z piw. Usłyszałem dźwięk wody. Uśmiech sam wypłynął na moją twarz. Magiczne wrażenie rozwiał dźwięk dzwonka. Odstawiłem butelkę i poszedłem otworzyć. Ujrzałem białowłosego chłopaka z heterochromią. Ubrany w stylu wiktoriańskim.
- Dobry. W czym mogę pomóc? - zapytałem. Chłopak zmarszczył brwi.
- Jestem przyjacielem Ayami. Przyniosłem jej notatki. Wybacz że pytam, ale kim jesteś? - usłyszałem.
- Jestem Rowan, bliski przyjaciel Ayami. Przyjechałem w odwiedziny. - ustaliliśmy, że ne będziemy na razie mówić o naszej więzi.
- Lysander. Mógłbyś ją zawołać? - kolejne pytanie i wyciągnięcie kartek w moją stronę.
- Niestety. Kąpie się. Mieliśmy nieprzyjemną sytuację pod sklepem. Jakiś koleś chciał ją zgwałcić. - skrzywiłem się. Widząc, że białowłosy wytrzeszcza oczy uspokoiłem go: - Nic jaj nie jest. - widocznie się uspokoił.
- Rozumiem. Proszę ją pozdrowić i przekazać jej to. - wręczył mi plik kartek. - Żegnam. - powiedział sucho, po czym odszedł. Dziwny gościu. No nic. Wszedłem ponownie do domu akurat w momencie, gdy mój rudzielec schodził po schodach. Przebrała się.
- Ty wiesz, że zaczęłam rozplanowywać najbliższe dni pod margines szkoły, a przecież jutro zaczynają się ferie wiosenne...? - strzeliła facepalma. Zaśmiałem się.
- Postrzeleniec. Masz pozdrowienia i notatki od gościa z innej epoki. Chyba mnie nie lubi.
*fr. Nadzieja
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Uff... udało się. Planuję jeszcze jedną część, co Wy na to? ;)
A! i jeszcze jedno - tekst pisany kursywą, oznacza, że bohaterowie mówią po japońsku. Mam nadzieję, że każdy, kto choć trochę kapuje języki ogarnął, że to z tego kraju przybywa Ayami. Jak nie, to Ayami to japońskie imię. Nie wiedziałeś, to wiesz!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Perspektywa Rowana
Wiedziałem, że się ucieszy. To miała być tylko niewinna niespodzianka, bo udało mi się wziąć wolne w pracy, lecz ona totalnie mnie zaskoczyła. Niby codziennie gadaliśmy przez Skype'a, ale, jak widać, to nie to samo. Wiedziałem o tym aż za dobrze, bo to ja jak wariat każdego dnia tęskniłem za nią. Ludzie, którzy nas znali, krzywo patrzyli na naszą zażyłą relację. Mieliśmy to, za przeproszeniem, tak głęboko w dupie, jak tylko się dało. Po prostu cieszyliśmy się sobą nawzajem.
Teraz, idąc za tą ognistowłosą osóbką ulicami nieznanego mi miasta, czułem niesamowite ciepło rozlewające się na sercu. Ech... zawsze tak na mnie działała. Gdy głupi ja wreszcie to zrozumiałem, przestałem się opierać. Zamyślony, nie zauważyłem, że wspominana dziewczyna bacznie mi się przygląda.
- Ty, no ja wiem, że chcesz jak najszybciej zobaczyć mój ,,penthouse'', ale coś mi obiecałeś. - zaczęła, krzyżując ręce na piersiach i stając przede mną. Uniosłem brwi udając zastanowienie.
- No nie wiem, nie wiem... Jesteś pewna? A, no tak! Faktycznie! Tylko co to było...? Czekaj, czekaj! Mam to na końcu języka... - droczyłem się. W końcu parsknąłem śmiechem. - Dobra, to prowadź do tego mono. - pociągnęła mnie natychmiast w prawo, w boczną uliczkę. ruszyłem za nią. Zatrzymała się przed jednym ze sklepów z alko. Ukłoniła się, wskazując mi drzwi. Pokazałem jej język, wiedząc, że jest jeszcze zbyt młoda, żeby coś jej sprzedano. Wskoczyłem lekko po schodkach. Przywitawszy się ze sprzedawcą skierowałem się w kierunku półek. Wyjąłem telefon, uświadomiwszy sobie, iż nie wiem co kupić. Wybrałem numer.
- Czego świętoszku? Nie masz dowodu? - ta jej ironia.
- Nie. Nie wiem co kupić. Sugestie? - spytałem. Nie czekałem długo na odpowiedź.
- Możesz wziąć pół litra czystej, piwo jakieś i ewentualnie sok do piwa. - wyrecytowała. Powinienem siś sprzeciwić. Ale po co? Żeby dostać opierdol? Nieee, nie opłaca się.
- Spoko. Czekaj na mnie. - z tymi słowami rozłączyłem się i prześlizgnąłem się wgłąb sklepu.
Perspektywa Ayami
Parsknęłam. Ten to jest...ech... Czekałam grzecznie pod sklepem. Nie miałam nic przeciwko, bo lubiłam patrzeć z tej perspektywy na duże, francuskie miasteczko. Ze wzgórza na którym położony był sklep widziałam caaaałą, caluśką, podparyską ,,wiochę" - galerie handlowe, między innymi ta, gdzie swój sklep miał Leo. Kawiarnie, parki, nawet Słodki Amoris mi gdzieś mignął. No i oczywiście całe mnóstwo samochodów i innych środków transportu. Przyszło mi na myśl, że podczas nie tak długiego okresu czterech miesięcy pobytu tutaj, zakochałam się w tym zakątku. Oczywiście, tęskniłam za Japonią, ale była ona bardziej jak para wygodnych kapci - dobra w czasie odpoczynku, nic poza tym. Za to Gonesse - to coś zupełnie innego. Porównałabym to do chodzenia boso po różnym terenie, raz po miękkiej trawie, raz po gorących węglach. Dom, z którego tylko wyściubisz nos i widzisz coś nowego, niesamowitego. Ekscytującego. Pięknego. Egzotycznego, ale jednocześnie swojskiego. Ja i to miasto należymy do siebie. Dobrze zrobiłam, zgadzając się na wyjazd do ciotki Nadège*. Stała się moją nadzieją. Na lepszą przyszłość.
Te miłe rozmyślania przerwała mi brudna, klejąca łapa wędrująca po moim udzie. Odwróciłam się gwałtownie. Stanęłam twarzą w twarz z jakimś żulem. Uśmiechał się paskudnie, ukazując znaczne braki w uzębieniu. Zarośnięty, brudny, z przetłuszczonymi włosami. Zionął tanią wódką. Nie przerywał wodzić rękami pod moją spódnicą. Szarpnęłam się. Zacieśnił uścisk, przyciągając mnie do siebie. Mówił bełkotliwie, ledwie go zrozumiałam:
- Nie ruszaj się, maleńka. Chcę się tylko trochę zabawić. Nie piszcz tak, to mnie wkurwia! - warknął. Rzucałam się w jego uścisku.
- Puszczaj mnie! Nie mam zam...- nie skończyłam, bo zasłonił mi usta dłonią. Wiedziałam, że przez jakiś czas jestem w stanie się mu opierać, jednak w końcu stracę siły.
- Do cholery, nie wrzeszcz tak! Zabiorę cię tylko na tyły sklepu... - ostatnie słowa wymruczał chyba do siebie.
- No chyba nie! - rozległ się wściekły głos obok. Chwilę później na szyi pijaka zacisnęła się stalowa dłoń Rowana. Zaskoczona odsunęłam się kawałek. Patrzyłam jak ciemnowłosy uderza lewym sierpowym, puszczając jednocześnie rękę duszącą mężczyznę. Facet odleciał dobre cztery metry dalej. Wiedziałam, że mój wybawca jest silny, niejednokrotnie widziałam go w akcji, jednak to był pierwszy raz, gdy wściekł się aż tak. Podbiegł do mnie natychmiast, przytulając do piersi.
- Już dobrze. Nic ci nie jest? - spytał czule. Potrząsnęłam głową przecząco. Niedługo później ruszyliśmy w stronę domu, nie oglądając się na zakrwawione truchło leżące pod ścianą sklepu. Dotarłszy do domu wybawiciel począł ciekawie się rozglądać.
- No no! Nieźle się urządziłaś! - pochwalił.
- Heh, dzięki. A tak właściwie, to gdzie twoje bagaże?
- Wybłagałem, żeby obsługo hotelu je tu przywiozła. - mrugnął do mnie. No tak, znał adres tylko nie wiedział gdzie to jest. Sprytnie.
- Aha. Sorry, ale idę pod prysznic. Cały czas mam wrażenie, że czuję na sobie łapy tego oprycha. - skrzywiłam się. Pobiegłam do łazienki.
Perspektywa Rowana
Cały czas byłem nabuzowany po tej bójce pod sklepem. Chcąc pozbyć się tego uczucia odkapslowałem jedno z piw. Usłyszałem dźwięk wody. Uśmiech sam wypłynął na moją twarz. Magiczne wrażenie rozwiał dźwięk dzwonka. Odstawiłem butelkę i poszedłem otworzyć. Ujrzałem białowłosego chłopaka z heterochromią. Ubrany w stylu wiktoriańskim.
- Dobry. W czym mogę pomóc? - zapytałem. Chłopak zmarszczył brwi.
- Jestem przyjacielem Ayami. Przyniosłem jej notatki. Wybacz że pytam, ale kim jesteś? - usłyszałem.
- Jestem Rowan, bliski przyjaciel Ayami. Przyjechałem w odwiedziny. - ustaliliśmy, że ne będziemy na razie mówić o naszej więzi.
- Lysander. Mógłbyś ją zawołać? - kolejne pytanie i wyciągnięcie kartek w moją stronę.
- Niestety. Kąpie się. Mieliśmy nieprzyjemną sytuację pod sklepem. Jakiś koleś chciał ją zgwałcić. - skrzywiłem się. Widząc, że białowłosy wytrzeszcza oczy uspokoiłem go: - Nic jaj nie jest. - widocznie się uspokoił.
- Rozumiem. Proszę ją pozdrowić i przekazać jej to. - wręczył mi plik kartek. - Żegnam. - powiedział sucho, po czym odszedł. Dziwny gościu. No nic. Wszedłem ponownie do domu akurat w momencie, gdy mój rudzielec schodził po schodach. Przebrała się.
- Ty wiesz, że zaczęłam rozplanowywać najbliższe dni pod margines szkoły, a przecież jutro zaczynają się ferie wiosenne...? - strzeliła facepalma. Zaśmiałem się.
- Postrzeleniec. Masz pozdrowienia i notatki od gościa z innej epoki. Chyba mnie nie lubi.
*fr. Nadzieja
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Uff... udało się. Planuję jeszcze jedną część, co Wy na to? ;)
niedziela, 13 marca 2016
Zawsze One-shot
Hej kochani;) Przychodzę z kolejnym rozdziałem. Pisać czy się podobało. Już wkrótce druga część ,,Tajemniczego nieznajomego''
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Szłam szkolnym dziedzińcem. Wróć - biegłam. No, od początku. Biegłam szkolnym dziedzińcem. Spóźniłam się na lekcję, bo mama poszła wcześniej do pracy i mnie nie obudziła. Shit. Nie dość, że nie zjadłam śniadania, to jeszcze nie miałam czasu się ogarnąć, więc po 3 godzinach snu wyglądałam jak zombie. Prawie cały, skromny czas przed wyjściem poświęciłam na zatuszowanie mojego niewyspania. Nie lubiłam mieć na twarzy dużo tapety, ale są pewne wypadki, podczas których trzeba nagiąć, jak nie złamać, swoje zwyczaje. Wracając do chwili obecnej, to byłam już prawie przy drzwiach szkoły. Już, już miałam wchodzić, ale coś mnie zatrzymało. Konkretnie, była to błękitna czupryna wyzierająca zza drzewa rosnącego niedaleko klubu ogrodników. Doszedł do tego cichy urywany odgłos, jakby...płacz? Dodatkowo zaniepokoiło mnie to, że prawdopodobnie bardzo dobrze znałam właściciela owych włosów i proszę - już biegłam w tamtą stronę. Gdy dopadłam do tego miejsca ujrzałam chyba jeden z najbardziej rozdzierających serce widoków. Dopadłam cicho szlochającego chłopaka:
- A...Alexy?! Co ty tu robisz? I dlaczego płaczesz? Alexy! Powiedz mi, co się stało! - krzyczałam potrząsając nim. On jedynie spojrzał na mnie szklistymi oczami i schował twarz w dłonie, podciągając kolana pod brodę. Nic nie powiedział.
- Alexy... - mój głos złagodniał. - Nie mogę ci pomóc, kiedy nie wiem co się stało. - błękitnowłosy w końcu skierował na mnie swoją uwagę:
- Nic się nie stało. Idź na lekcje. Zaraz mi przejdzie. - tyle. Odwrócił wzrok. Nie mogłam uwierzyć. Ten wiecznie radosny i lepiący się do wszystkich Alexy?! Ten bez przerwy optymistycznie nastawiony do świata Alexy?! Ten, który tyle razy trzymał mnie w ramionach, gdy tego potrzebowałam?! Ten, który prawie codziennie wyciągał mnie na zakupy czy do kawiarni?! Każe mi... odejść?
- Nie ma mowy. Zostaję, dopóki mi nie powiesz co się dzieje. Jesteś moim przyjacielem i tyle razy mnie pocieszałeś. Teraz moja kolej. - powiedziałam. Chciałam dodać coś jeszcze, ale chłopak przytulił się do mnie delikatnie, niepewnie, jakby bał się, że go odrzucę. Zacieśniłam uścisk, przyciskając do piersi (bez skojarzeń proszę, chodzi mi o klatkę piersiowąXD). Na ten gest oplótł mnie ciasno w pasie i znów zaczął płakać. Ale ja nie pozwolę, by płakał.
- Hej... - mówiłam cicho, głaszcząc go po włosach. - Powiesz mi, dlaczego płaczesz?
- Mam dość. Gdy przyjechałem do tej szkoły, myślałem, że ludzie mnie zaakceptują. Nie mówię już o moim charakterze, ale o mojej orientacji. Na początku wydawało mi się, że wszystko jest ok, ale z czasem coraz częściej słyszałem jak o tym rozmawiali. Odsuwali się ode mnie. Dzisiaj Amber, Li i Charlotta na oczach całej szkoły zrobiły ze mnie pośmiewisko. Ale najbardziej zabolało mnie to, że nikt oprócz mojego brata i Lysandra nie stanął po mojej stronie. Dlaczego im aż tak bardzo zależy, żeby mnie upokorzyć...? - mówił cicho, co było do niego niepodobne. Poczułam jak bardzo on potrzebuje teraz mojej bliskości.
- Alexy... - zaczęłam przytulając go mocniej. - Wiem, że to co powiem, może nie być właściwe. Ale ty ZAWSZE będziesz moim najlepszym przyjacielem. Nawet, gdyby wszyscy się od ciebie odwrócili ja zawsze będę przy tobie. Poznałam już twojego brata na tyle, że mimo, iż ma swój świat bez wahania skoczył by za tobą w ogień. Jeśli wszyscy się od ciebie odseparują ja i on będziemy przy tobie. Dlatego nie przejmuj się innymi. Idź przez życie z uniesioną głową, dumny z siebie, bo jesteś wspaniałą osobą Alexy. - powiedziałam. Nie wiedziałam jak zareaguje na moje słowa. Odsunął się ode mnie. Odwróciłam głowę.
- Wybacz. - powiedziałam. Chwilę później poczułam ciepłe dłonie na moich policzkach. Zmusił mnie, bym na niego spojrzała. Już nie płakał. Miał oczy pełne wdzięczności i ciepła.
- Dziękuję. - jedno słowo. I delikatny pocałunek w kąciku ust. - Dziękuję. - powtórzył. Przytuliłam go. - Kocham cię, siostrzyczko. - wiedział, że odbiorę to właściwie.
- To co? Oficjalnie ja mdleję a ty mnie odprowadzasz, a praktycznie kawa i ciacho w galerii? - spojrzałam na niego z ciepłym uśmiechem. Zrobił to samo.
- Z tobą zawsze, siostrzyczko.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam Was za tą wizję, ale ja po prostu ubóstwiam Alexy'ego. Mam nadzieję, że się podobało. Piszcie, kogo chcecie zobaczyć następnym razem.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Szłam szkolnym dziedzińcem. Wróć - biegłam. No, od początku. Biegłam szkolnym dziedzińcem. Spóźniłam się na lekcję, bo mama poszła wcześniej do pracy i mnie nie obudziła. Shit. Nie dość, że nie zjadłam śniadania, to jeszcze nie miałam czasu się ogarnąć, więc po 3 godzinach snu wyglądałam jak zombie. Prawie cały, skromny czas przed wyjściem poświęciłam na zatuszowanie mojego niewyspania. Nie lubiłam mieć na twarzy dużo tapety, ale są pewne wypadki, podczas których trzeba nagiąć, jak nie złamać, swoje zwyczaje. Wracając do chwili obecnej, to byłam już prawie przy drzwiach szkoły. Już, już miałam wchodzić, ale coś mnie zatrzymało. Konkretnie, była to błękitna czupryna wyzierająca zza drzewa rosnącego niedaleko klubu ogrodników. Doszedł do tego cichy urywany odgłos, jakby...płacz? Dodatkowo zaniepokoiło mnie to, że prawdopodobnie bardzo dobrze znałam właściciela owych włosów i proszę - już biegłam w tamtą stronę. Gdy dopadłam do tego miejsca ujrzałam chyba jeden z najbardziej rozdzierających serce widoków. Dopadłam cicho szlochającego chłopaka:
- A...Alexy?! Co ty tu robisz? I dlaczego płaczesz? Alexy! Powiedz mi, co się stało! - krzyczałam potrząsając nim. On jedynie spojrzał na mnie szklistymi oczami i schował twarz w dłonie, podciągając kolana pod brodę. Nic nie powiedział.
- Alexy... - mój głos złagodniał. - Nie mogę ci pomóc, kiedy nie wiem co się stało. - błękitnowłosy w końcu skierował na mnie swoją uwagę:
- Nic się nie stało. Idź na lekcje. Zaraz mi przejdzie. - tyle. Odwrócił wzrok. Nie mogłam uwierzyć. Ten wiecznie radosny i lepiący się do wszystkich Alexy?! Ten bez przerwy optymistycznie nastawiony do świata Alexy?! Ten, który tyle razy trzymał mnie w ramionach, gdy tego potrzebowałam?! Ten, który prawie codziennie wyciągał mnie na zakupy czy do kawiarni?! Każe mi... odejść?
- Nie ma mowy. Zostaję, dopóki mi nie powiesz co się dzieje. Jesteś moim przyjacielem i tyle razy mnie pocieszałeś. Teraz moja kolej. - powiedziałam. Chciałam dodać coś jeszcze, ale chłopak przytulił się do mnie delikatnie, niepewnie, jakby bał się, że go odrzucę. Zacieśniłam uścisk, przyciskając do piersi (bez skojarzeń proszę, chodzi mi o klatkę piersiowąXD). Na ten gest oplótł mnie ciasno w pasie i znów zaczął płakać. Ale ja nie pozwolę, by płakał.
- Hej... - mówiłam cicho, głaszcząc go po włosach. - Powiesz mi, dlaczego płaczesz?
- Mam dość. Gdy przyjechałem do tej szkoły, myślałem, że ludzie mnie zaakceptują. Nie mówię już o moim charakterze, ale o mojej orientacji. Na początku wydawało mi się, że wszystko jest ok, ale z czasem coraz częściej słyszałem jak o tym rozmawiali. Odsuwali się ode mnie. Dzisiaj Amber, Li i Charlotta na oczach całej szkoły zrobiły ze mnie pośmiewisko. Ale najbardziej zabolało mnie to, że nikt oprócz mojego brata i Lysandra nie stanął po mojej stronie. Dlaczego im aż tak bardzo zależy, żeby mnie upokorzyć...? - mówił cicho, co było do niego niepodobne. Poczułam jak bardzo on potrzebuje teraz mojej bliskości.
- Alexy... - zaczęłam przytulając go mocniej. - Wiem, że to co powiem, może nie być właściwe. Ale ty ZAWSZE będziesz moim najlepszym przyjacielem. Nawet, gdyby wszyscy się od ciebie odwrócili ja zawsze będę przy tobie. Poznałam już twojego brata na tyle, że mimo, iż ma swój świat bez wahania skoczył by za tobą w ogień. Jeśli wszyscy się od ciebie odseparują ja i on będziemy przy tobie. Dlatego nie przejmuj się innymi. Idź przez życie z uniesioną głową, dumny z siebie, bo jesteś wspaniałą osobą Alexy. - powiedziałam. Nie wiedziałam jak zareaguje na moje słowa. Odsunął się ode mnie. Odwróciłam głowę.
- Wybacz. - powiedziałam. Chwilę później poczułam ciepłe dłonie na moich policzkach. Zmusił mnie, bym na niego spojrzała. Już nie płakał. Miał oczy pełne wdzięczności i ciepła.
- Dziękuję. - jedno słowo. I delikatny pocałunek w kąciku ust. - Dziękuję. - powtórzył. Przytuliłam go. - Kocham cię, siostrzyczko. - wiedział, że odbiorę to właściwie.
- To co? Oficjalnie ja mdleję a ty mnie odprowadzasz, a praktycznie kawa i ciacho w galerii? - spojrzałam na niego z ciepłym uśmiechem. Zrobił to samo.
- Z tobą zawsze, siostrzyczko.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam Was za tą wizję, ale ja po prostu ubóstwiam Alexy'ego. Mam nadzieję, że się podobało. Piszcie, kogo chcecie zobaczyć następnym razem.
niedziela, 6 marca 2016
Miłe zaskoczenie, czyli nominacja do LBA!
Kochane moje Czytelniki!
Przychodzę do Was z radosną nowiną, ponieważ zostałam nominowana do LBA! Nie sądziłam, że się tego doczekam (no dobra, nie ja, tylko mój blog). Dziękuję Ci Maru Mi (klik!) !
A teraz o co wgl chodzi -->„Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Po przyjęciu LBA należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”
A oto pytania, którymi uraczyła mnie wyżej wymieniona blogerka;) :
1. Co lubisz robić w zimne dni? Czytać pod kocykiem z kubełkiem kakałko;D
2. Co byś chciała dostać od swego najlepszego przyjaciela? Jeżeli od przyjaciela, to przyjaźń, wierność i zaufanie.
3. Twoje ulubione słodycze? Wszystkie. T.T
4. Czy lubisz bajki Disneya? Jeśli tak, to jakie? Nie, nie lubię. Wolę anime.
5. Jakimi wartościami starasz kię kierować w życiu? Szczerością, własnymi poglądami.
6. Trzy Twoje ulubione piosenki?
Skillet - ,,Awake and Alive"
Skillet - ,,Hero"
Mustang - ,,Nigdy nie ulegnę''
7. Z jakimi dodatkami lubisz pizzę? Ananas, szynka, kukurydza.
8. Jaka jest Twoja ulubiona książka? Za co ją lubisz? Pff... Uwielbiam wiele (chyba wszystkie), ale najbardziej chyba serię ,,Szklany Tron". Za co? Za tematykę, czyli fantastyka/romans, za treść, w której autorka genialnie wykreowała postacie i ukazała ich emocje. Ogólnie to chyba za całokształt.
9. Kto jest Twą inspiracją/autorytetem? Nie mam takiej osoby. Kieruję się własnymi poglądami i uważam, że nie powinniśmy się na nikim wzorować, bo zakłóca to naszą wyjątkowość.
10. Co myślisz o plastykach/muzykach? Szanuję ich i to bardzo. Sama nie mam za grosz zdolności artystycznych, więc podziwiam innych.
11. Czego się obawiasz?Obawiam się pająków. I ciasnych przestrzeni. Tak właściwie, to się ich boję. Panicznie.
Oki. teraz osoby, które ja nominuję. Nie ma ich na pewno 11, ale to dlatego, że ciężko mnie zadowolić:
Domi Nikaa ( klik! )
I teraz coś, na co absolutnie czekam, czyli moje pytania:
1. Czy czekasz w tym roku na jakąś premierę/ekranizację? Jeśli tak, to na jaką?
2. Co najbardziej lubisz jeść podczas oglądania filmu?
3. Introwertyk, ekstrawertyk czy ambiwertyk?
4. Lubisz spędzać czas na dworze, czy wolisz siedzieć w domu?
5. Do jakiego kraju najchętniej byś się wybrała? A może już gdzieś byłaś?
6. Dlaczego prowadzisz bloga?
7. Wolałabyś mieszkać w domu czy w bloku?
8. Po skończeniu 18 lat od razu się wyprowadzasz lub się wyprowadziłaś?
9. Lubisz odwiedzać bibliotekę?
10. Preferujesz torby czy może plecaki?
11. W skali od 0 do 10, jak bardzo cieszysz się z nominacji?
sobota, 5 marca 2016
Tajemniczy nieznajomy. A może nie? One-shot cz.1
Hejka Wam!! Rozdział napisany dla Zuzi, mojej czytelniczki;) Pozdrawiam cieplutko.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ayami siedziała znudzona na lekcji WOS-u. Patrzyła za okno, starając odciąć się od otaczającej ją klasy i pytających spojrzeń Lysandra siedzącego obok niej. Czy oni nie widzą, że nie chce tu być, a oni jedynie pogarszają sytuację?! Ech... Ludzie...
Jej myśli przerwało śmiałe pukanie do drzwi sali. Dyrektorka, której przerwano wykład, spojrzała zirytowana w ich stronę i zezwoliła na wejście. Oczom klasy ukazał się uśmiechnięty chłopak. Ciemnobrązowe, proste włosy, kasztanowe oczy, brzoskwiniowe usta. Ubrany był w powycierane jeansy, czarną koszulkę i buty sportowe, zaś na nadgarstku miał mnóstwo sznurkowych bransoletek. W lewym uchu miał czarny kolczyk. Nie mógł mieć więcej niż 20 lat. Na jego widok, obojętna dotąd na wszystko pomarańczowowłosa dziewczyna siedząca w ostatniej ławce, gwałtownie się wyprostowała, wytrzeszczając na niego oczy. Młody mężczyzna udał, że tego nie widzi i uprzejmie rozpoczął konwersację z władzą najwyższą tej oto pięknej placówki:
- Dzień dobry. Czy rozmawiam z dyrektorką tej szkoły? - spytał. Mówiąc to, nie spuszczał oczu ze starszej kobiety.
- Tak. Mogę się dowiedzieć, o co chodzi? - kobiecina dzielnie starała się nie ulegać jego spojrzeniu.
- Mógłbym z panią porozmawiać na korytarzu? Zajmę dosłownie chwilę. - znów uśmiech. Tym razem kobieca strona starej kociary wzięła górę. Odwzajemniła gest.
- Oczywiście. Ale proszę pamiętać, że prowadzę lekcję.- nie otrzymała odpowiedzi, lecz wyszła. Tuż przed zatrzaśnięciem otworu wejściowego do jaskini złych potworów(czyt. uczniów) Ayami wyłapała ciepłe spojrzenie chłopaka skierowane w jej stronę. Wraz z zamknięciem drzwi rozległy się podniecone szepty uczniów. Amber&Friends knuły, jak by tu ,,upolować", bądź, jak kto woli, ,,zaliczyć'', przystojniaka. Kastiel miał jak zawsze wyjebane na wszystkich, więc nawet nie przerwał ,,poobiedniej drzemki". Lysander w zamyśleniu stukał się długopisem po wardze. Nie zdziwiłoby pewnie nikogo, gdyby nie zauważył wyjścia dyrektorki. Rozalia, z rumieńcami na twarzy, posyłała jej znaczące, niesłyszalne wiadomości typu:
Jedynymi, którzy, nie licząc Kasa, nie uczestniczyli w klasowej bijatyce słownej byli Nataniel i Melania. Spoglądali, zniesmaczeni zapewne jego ,,wulgarnym" wyglądem, w drzwi, bojąc się chyba o życie dyrki. W końcu, kobieta weszła z powrotem do klasy.
- Dobrze. Ayami, możesz iść. - rzekła, siadając za biurkiem. Wspomniana dziewczyna wpierw nie poruszyła się, potem zaś zaczęła się w biegu pakować.
- Podrzucisz mi później notatki? - spytała szeptem zdziwionego Lysandra. Uśmiechnęła się, widząc skinienie głowy.
- Dzięki. - po tych słowach wybiegła z ławki, nic nie mówiąc. Ignorowała przy tym spojrzenia kolegów z klasy. Amber - ,,TY?! Niemożliwe!!!", Nataniel - ,,Boże, pewnie ją zepsuje..." oraz Kastiela - ,,Ty? Niemożliwe, żebyś uwiodła takiego kogoś. Nie wierzę ci.". Nie możemy też zapomnieć o naszej Rozalii, która rozemocjonowana patrzyła w ślad za przyjaciółką - ,,Ty! Nie wywiniesz się od tłumaczeń!!!". Oj...
Ruda nie patrzyła jednak na nich. Zatrzasnęła szczelnie drzwi i rzuciła się na ciemnowłosego.
-Rowan! Boże, jak się cieszę, że tu jesteś! Cholera! - mówiła, tuląc się do niego. On ze śmiechem pocałował ją w policzek.
- To co? Pokażesz mi ten swój dom? - padło pytanie z jego ust. Plus uśmiech, a jakże.
- Jasne! - dziewczyna objęła go w pasie, prowadząc korytarzem. - Wstąpimy po drodze do monopolowego?
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ayami siedziała znudzona na lekcji WOS-u. Patrzyła za okno, starając odciąć się od otaczającej ją klasy i pytających spojrzeń Lysandra siedzącego obok niej. Czy oni nie widzą, że nie chce tu być, a oni jedynie pogarszają sytuację?! Ech... Ludzie...
Jej myśli przerwało śmiałe pukanie do drzwi sali. Dyrektorka, której przerwano wykład, spojrzała zirytowana w ich stronę i zezwoliła na wejście. Oczom klasy ukazał się uśmiechnięty chłopak. Ciemnobrązowe, proste włosy, kasztanowe oczy, brzoskwiniowe usta. Ubrany był w powycierane jeansy, czarną koszulkę i buty sportowe, zaś na nadgarstku miał mnóstwo sznurkowych bransoletek. W lewym uchu miał czarny kolczyk. Nie mógł mieć więcej niż 20 lat. Na jego widok, obojętna dotąd na wszystko pomarańczowowłosa dziewczyna siedząca w ostatniej ławce, gwałtownie się wyprostowała, wytrzeszczając na niego oczy. Młody mężczyzna udał, że tego nie widzi i uprzejmie rozpoczął konwersację z władzą najwyższą tej oto pięknej placówki:
- Dzień dobry. Czy rozmawiam z dyrektorką tej szkoły? - spytał. Mówiąc to, nie spuszczał oczu ze starszej kobiety.
- Tak. Mogę się dowiedzieć, o co chodzi? - kobiecina dzielnie starała się nie ulegać jego spojrzeniu.
- Mógłbym z panią porozmawiać na korytarzu? Zajmę dosłownie chwilę. - znów uśmiech. Tym razem kobieca strona starej kociary wzięła górę. Odwzajemniła gest.
- Oczywiście. Ale proszę pamiętać, że prowadzę lekcję.- nie otrzymała odpowiedzi, lecz wyszła. Tuż przed zatrzaśnięciem otworu wejściowego do jaskini złych potworów(czyt. uczniów) Ayami wyłapała ciepłe spojrzenie chłopaka skierowane w jej stronę. Wraz z zamknięciem drzwi rozległy się podniecone szepty uczniów. Amber&Friends knuły, jak by tu ,,upolować", bądź, jak kto woli, ,,zaliczyć'', przystojniaka. Kastiel miał jak zawsze wyjebane na wszystkich, więc nawet nie przerwał ,,poobiedniej drzemki". Lysander w zamyśleniu stukał się długopisem po wardze. Nie zdziwiłoby pewnie nikogo, gdyby nie zauważył wyjścia dyrektorki. Rozalia, z rumieńcami na twarzy, posyłała jej znaczące, niesłyszalne wiadomości typu:
,, Widziałaś?! WIDZIAŁAŚ?! Mrugnął do ciebie! Podobasz mu się! Na pewno! Ja się nie mylę w takich sprawach!"
Bosz... Ona na pewno jest całkowicie normalna?Jedynymi, którzy, nie licząc Kasa, nie uczestniczyli w klasowej bijatyce słownej byli Nataniel i Melania. Spoglądali, zniesmaczeni zapewne jego ,,wulgarnym" wyglądem, w drzwi, bojąc się chyba o życie dyrki. W końcu, kobieta weszła z powrotem do klasy.
- Dobrze. Ayami, możesz iść. - rzekła, siadając za biurkiem. Wspomniana dziewczyna wpierw nie poruszyła się, potem zaś zaczęła się w biegu pakować.
- Podrzucisz mi później notatki? - spytała szeptem zdziwionego Lysandra. Uśmiechnęła się, widząc skinienie głowy.
- Dzięki. - po tych słowach wybiegła z ławki, nic nie mówiąc. Ignorowała przy tym spojrzenia kolegów z klasy. Amber - ,,TY?! Niemożliwe!!!", Nataniel - ,,Boże, pewnie ją zepsuje..." oraz Kastiela - ,,Ty? Niemożliwe, żebyś uwiodła takiego kogoś. Nie wierzę ci.". Nie możemy też zapomnieć o naszej Rozalii, która rozemocjonowana patrzyła w ślad za przyjaciółką - ,,Ty! Nie wywiniesz się od tłumaczeń!!!". Oj...
Ruda nie patrzyła jednak na nich. Zatrzasnęła szczelnie drzwi i rzuciła się na ciemnowłosego.
-Rowan! Boże, jak się cieszę, że tu jesteś! Cholera! - mówiła, tuląc się do niego. On ze śmiechem pocałował ją w policzek.
- To co? Pokażesz mi ten swój dom? - padło pytanie z jego ust. Plus uśmiech, a jakże.
- Jasne! - dziewczyna objęła go w pasie, prowadząc korytarzem. - Wstąpimy po drodze do monopolowego?
niedziela, 14 lutego 2016
Moja Walentynka One-shot
O matko... Aż mnie odrzuciło z fotela, gdy zobaczyłam, kiedy napisałam ostatni rozdział. BARDZO Was przepraszam, ale tak jak pisałam, przez dłuższy czas nie miałam dostępu do Internetu. Wróciłam dopiero dziś wieczorem, więc nareszcie pojawia się kolejny wpis z Jadem. Czekam z niecierpliwością na nowe zamówienia i komentarze;) Z całego serca życzę wam wszystkiego tego, czego powinno się życzyć na Walentynki:*
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
14 lutego. Przez większość osób nazywany Dniem Zakochanych, lub po prostu Walentynkami. Dla mnie - dzień jak każdy inny. Być może mój stosunek do tego święta zmieniłby się, gdym miała go z kim spędzić. Niestety, jak na razie nie znalazłam nikogo, kto, jak mawiam, byłaby mnie wart. Kolejne kłamstwo w moim wydaniu. W przeciwieństwie do mnie, całe liceum aż huczało od wyznań miłości, nieśmiałych szeptów. Kilka razy widziałam obściskujące się pary. wbrew temu, co sądzę, zaczęłam wyobrażać sobie, jak by to było, gdybym obchodziła tą przeklętą tradycję. Wciąż zamyślona wyszłam na dziedziniec. Również tu ujrzałam pełno różowych i czerwonych plam, po chwili okazujących się napalonymi nastolatkami biegającymi jak poparzone od chłopaka do chłopaka. Prychnęłam. Z tego jakże miłego rozważania wyrwał mnie pewien chłopak. Uniosłam wzrok i zobaczyłam pewną uciążliwą żmiję, prześladującą mnie od chwili przybycia do tejże szkoły. Paskudny przypadek. Osobnik mający gdzieś wszystkich i wszystko, poza swym ukochanym psem. Nie zdziwiłoby mnie stwierdzenie, iż to właśnie ze swoją bestią spędza dzisiejszy dzień. Kastiel.
- Cóż to widzę? - spytał, udając zdziwienie. - Nasza szanowna panienka nie spędza Walentynek z żadnym z chłopaków, uganiających się za nią tabunami? - nie mogło obyć się bez ciekawego komentarza. Westchnęłam.
- Wyobraź sobie, że nie, nie obchodzę tego gównianego zwyczaju. Ale cóż to? Nie ma z tobą twojej ukochanej? Siostrzyczka naszego gospodarza zaprzepaściła taką szansę na umówienie się z tobą? Niemożliwe! - wykrzyknęłam. I odeszłam. Nie miałam siły, by się z nim sprzeczać. To pierwszy powód. Drugim było to, by nie ujrzał moich łez. Co?! Ja płaczę?! Niby dlaczego? Może powodem było to, iż nikt nigdy nie powiedział tego wprost. Tak, nie obchodzę Walentynek! Tak, dlatego, że nie mam nikogo bliskiego!!! Niech cały świat się o tym dowie! Czy ja histeryzuję? Nieeeeeee...
Wślizgnęłam się do klubu ogrodników. Błagam, żeby tylko nikogo tam nie było. Spojrzałam.
Nie ma. Tak! Jak na razie jedyny plus dzisiejszego pojebanego dnia.
Kwiaty jakby na zaprzeczenie mojego humoru pyszniły się kolorami. Nawet ja musiałam przyznać, że Jade dobrze o nie dba. Wywołało to pierwszy uśmiech na mojej twarzy.
- Nareszcie! Myślałem już, że nigdy się nie uśmiechniesz! - usłyszałam radosny głos. Odwróciłam się gwałtownie. O cholera, Jade! Nie, nie, nie! On nie może zobaczyć moich łez! A jednak. Dotąd opierający się o drzewo chłopak zmarszczył brwi.
- Powiedz mi, że się mylę i nie płaczesz? - dziwne. Na razie był on jedyną osobą, dzięki której lepiej się poczułam. Jego obecność w dziwny sposób koiła mój nadwyrężony umysł.
- Nie płaczę. Tylko oczy mi się pocą. - użyłam oklepanej wymówki. Tak naprawdę, po raz pierwszy w życiu, pragnęłam, by ktoś mnie przytulił. Podszedł do mnie.
- Co jest? - spytał po prostu. Byłam mu wdzięczna za to, że nie kręci jak inni. To zadecydowało o tym, by coś się we mnie otworzyło. Na niemal jednym wydechu opowiedziałam mu o wszystkim. Wszystkim. Coraz bliżej mnie podchodził, z czasem, gdy mówiłam. Gdy skończyłam wybuchnęłam cichym płaczem. A on po prostu usiadła obok mnie i przygarnął mnie do siebie. Nie powiedziała ani słowa, ale ku swojemu zdumieniu zaczęłam się uspakajać. Delikatnie gładziła mnie po plecach. Drżącymi dłońmi objęłam chłopaka. Dziwne? Zdecydowanie. Zastygłam, gdy zadał pytanie, które pierwszy raz skierowano do mnie:
- Zostaniesz moją walentynką?
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
E... sami oceńcie, co z tego wyszło.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
14 lutego. Przez większość osób nazywany Dniem Zakochanych, lub po prostu Walentynkami. Dla mnie - dzień jak każdy inny. Być może mój stosunek do tego święta zmieniłby się, gdym miała go z kim spędzić. Niestety, jak na razie nie znalazłam nikogo, kto, jak mawiam, byłaby mnie wart. Kolejne kłamstwo w moim wydaniu. W przeciwieństwie do mnie, całe liceum aż huczało od wyznań miłości, nieśmiałych szeptów. Kilka razy widziałam obściskujące się pary. wbrew temu, co sądzę, zaczęłam wyobrażać sobie, jak by to było, gdybym obchodziła tą przeklętą tradycję. Wciąż zamyślona wyszłam na dziedziniec. Również tu ujrzałam pełno różowych i czerwonych plam, po chwili okazujących się napalonymi nastolatkami biegającymi jak poparzone od chłopaka do chłopaka. Prychnęłam. Z tego jakże miłego rozważania wyrwał mnie pewien chłopak. Uniosłam wzrok i zobaczyłam pewną uciążliwą żmiję, prześladującą mnie od chwili przybycia do tejże szkoły. Paskudny przypadek. Osobnik mający gdzieś wszystkich i wszystko, poza swym ukochanym psem. Nie zdziwiłoby mnie stwierdzenie, iż to właśnie ze swoją bestią spędza dzisiejszy dzień. Kastiel.
- Cóż to widzę? - spytał, udając zdziwienie. - Nasza szanowna panienka nie spędza Walentynek z żadnym z chłopaków, uganiających się za nią tabunami? - nie mogło obyć się bez ciekawego komentarza. Westchnęłam.
- Wyobraź sobie, że nie, nie obchodzę tego gównianego zwyczaju. Ale cóż to? Nie ma z tobą twojej ukochanej? Siostrzyczka naszego gospodarza zaprzepaściła taką szansę na umówienie się z tobą? Niemożliwe! - wykrzyknęłam. I odeszłam. Nie miałam siły, by się z nim sprzeczać. To pierwszy powód. Drugim było to, by nie ujrzał moich łez. Co?! Ja płaczę?! Niby dlaczego? Może powodem było to, iż nikt nigdy nie powiedział tego wprost. Tak, nie obchodzę Walentynek! Tak, dlatego, że nie mam nikogo bliskiego!!! Niech cały świat się o tym dowie! Czy ja histeryzuję? Nieeeeeee...
Wślizgnęłam się do klubu ogrodników. Błagam, żeby tylko nikogo tam nie było. Spojrzałam.
Nie ma. Tak! Jak na razie jedyny plus dzisiejszego pojebanego dnia.
Kwiaty jakby na zaprzeczenie mojego humoru pyszniły się kolorami. Nawet ja musiałam przyznać, że Jade dobrze o nie dba. Wywołało to pierwszy uśmiech na mojej twarzy.
- Nareszcie! Myślałem już, że nigdy się nie uśmiechniesz! - usłyszałam radosny głos. Odwróciłam się gwałtownie. O cholera, Jade! Nie, nie, nie! On nie może zobaczyć moich łez! A jednak. Dotąd opierający się o drzewo chłopak zmarszczył brwi.
- Powiedz mi, że się mylę i nie płaczesz? - dziwne. Na razie był on jedyną osobą, dzięki której lepiej się poczułam. Jego obecność w dziwny sposób koiła mój nadwyrężony umysł.
- Nie płaczę. Tylko oczy mi się pocą. - użyłam oklepanej wymówki. Tak naprawdę, po raz pierwszy w życiu, pragnęłam, by ktoś mnie przytulił. Podszedł do mnie.
- Co jest? - spytał po prostu. Byłam mu wdzięczna za to, że nie kręci jak inni. To zadecydowało o tym, by coś się we mnie otworzyło. Na niemal jednym wydechu opowiedziałam mu o wszystkim. Wszystkim. Coraz bliżej mnie podchodził, z czasem, gdy mówiłam. Gdy skończyłam wybuchnęłam cichym płaczem. A on po prostu usiadła obok mnie i przygarnął mnie do siebie. Nie powiedziała ani słowa, ale ku swojemu zdumieniu zaczęłam się uspakajać. Delikatnie gładziła mnie po plecach. Drżącymi dłońmi objęłam chłopaka. Dziwne? Zdecydowanie. Zastygłam, gdy zadał pytanie, które pierwszy raz skierowano do mnie:
- Zostaniesz moją walentynką?
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
E... sami oceńcie, co z tego wyszło.
środa, 10 lutego 2016
Przepraszam!
W związku z tym, iż jestem na feriach i nie mam ze sobą laptopa, nowy rozdział pojawi się na Walentynki. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Uziemiona Ayami
Uziemiona Ayami
wtorek, 19 stycznia 2016
Biała róża One-shot
Cześć wszystkim! Zgodnie z prośbą jednej z czytelniczek dziś rozdział z Jadem. Mam nadzieję, że was nie zawiodę. Czekam na następne zgłoszenia!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z ulgą powitałam dzwonek. Podobnie jak reszta uczniów wyszłam na korytarz, a jako że była to moja ostatnia lekcja skierowałam się w stronę wyjścia. Szukałam wzrokiem kogoś ze znajomych, lecz mignęła mi tylko biała czupryna Rozalii, którą zresztą zaraz straciłam z oczu.
- Chyba czeka mnie samotne popołudnie... - westchnęłam. Nie chciałam wracać jeszcze do domu, wolałam skorzystać z pięknej pogody i poczytać. Nie wiedząc gdzie się udać, wolnym krokiem weszłam do klubu ogrodników. Uwielbiałam to miejsce, więc często tu przebywałam. Czasami spotykałam tu Violettę lub opiekuna tutejszej flory - Jade'a. Nigdy nie rozmawiałam z nim zbyt długo, ledwie parę słów na powitanie, ale wydał mi się sympatyczny.
Teraz usiadłam pod drzewem i popatrzyłam na szumiące liście. Brzmiały tak cudownie, aż moje oczy zaczęły same się przymykać. Mimowolnie zaczęłam się opierać - w końcu miałam poczytać - co nie trwało jednak długo. Z coraz mniejszym przekonaniem utrzymywałam się na jawie. W końcu usnęłam.
- ...słyszysz mnie? Hej, Ayami, nic ci nie jest? ...dobrze się czujesz? Ayami! Obudź się! - no nie! Mamo, tyle razy ci mówiłam, żebyś mnie nie budziła!
- Co jest? - jęknęłam uchylając powieki. Otworzyłam je szeroko, gdy ujrzałam tuż przed moim nosem zielone włosy. Łaskotały mnie w nos, więc kichnęłam. Osoba pochylająca się nade mną gwałtownie odskoczyła.
- J...Jade? To ty? - spytałam nieprzytomnie. Chłopak nie odpowiedział od razu, tylko przypatrywał mi się przestraszony. W końcu uśmiechnął się z ulgą i usiadł obok mnie na trawie. podciągnęłam się wyżej by lepiej go widzieć.
- Całe szczęście! - powiedział. - Tak długo się nie budziłaś, że chciałem już dzwonić po karetkę! Potwornie mnie wystraszyłaś! - wytknął mi.
- Eee... Sorry. Trudno wyrwać mnie ze snu. - zawstydziłam się.
- Zauważyłem. - zaśmiał się. Odwróciłam wzrok patrząc w karmazynowe niebo. O, cholera! Tak długo spałam?! Niemożliwe! Zerwałam się z ziemi.
- Wybacz! Strasznie długo spałam, rodzice pewnie potwornie się martwią! - zmartwiłam się. - Dziękuję za pomoc, Jade. Jeszcze raz przepraszam, że cię tak wystraszyłam. - odwróciłam się by odejść, ale powstrzymała mnie dłoń na moim ramieniu.
- Zaczekaj! - poprosił. odwrócił mnie w swoją stronę i wetknął w dłoń małą białą różyczkę. Spojrzałam zaskoczona w jego szmaragdowe oczy. Uśmiechnął się. - Proszę, weź to. Jest drobna, lecz tak samo piękna, jak ty. Nie strasz mnie już więcej. - skinęłam oszołomiona głową. To dla mnie?! Poważnie?! Pierwszy raz dostałam coś od chłopaka...
- Dziękuję. - wyszeptałam.
- Nie ma sprawy. A teraz wybacz, obowiązki wzywają. Do jutra! - cmoknął mnie w policzek, po czym odszedł w swoją stronę.
A ja stałam pod drzewem jeszcze kilka minut, patrząc na niepozorny kwiat w mojej dłoni.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z ulgą powitałam dzwonek. Podobnie jak reszta uczniów wyszłam na korytarz, a jako że była to moja ostatnia lekcja skierowałam się w stronę wyjścia. Szukałam wzrokiem kogoś ze znajomych, lecz mignęła mi tylko biała czupryna Rozalii, którą zresztą zaraz straciłam z oczu.
- Chyba czeka mnie samotne popołudnie... - westchnęłam. Nie chciałam wracać jeszcze do domu, wolałam skorzystać z pięknej pogody i poczytać. Nie wiedząc gdzie się udać, wolnym krokiem weszłam do klubu ogrodników. Uwielbiałam to miejsce, więc często tu przebywałam. Czasami spotykałam tu Violettę lub opiekuna tutejszej flory - Jade'a. Nigdy nie rozmawiałam z nim zbyt długo, ledwie parę słów na powitanie, ale wydał mi się sympatyczny.
Teraz usiadłam pod drzewem i popatrzyłam na szumiące liście. Brzmiały tak cudownie, aż moje oczy zaczęły same się przymykać. Mimowolnie zaczęłam się opierać - w końcu miałam poczytać - co nie trwało jednak długo. Z coraz mniejszym przekonaniem utrzymywałam się na jawie. W końcu usnęłam.
- ...słyszysz mnie? Hej, Ayami, nic ci nie jest? ...dobrze się czujesz? Ayami! Obudź się! - no nie! Mamo, tyle razy ci mówiłam, żebyś mnie nie budziła!
- Co jest? - jęknęłam uchylając powieki. Otworzyłam je szeroko, gdy ujrzałam tuż przed moim nosem zielone włosy. Łaskotały mnie w nos, więc kichnęłam. Osoba pochylająca się nade mną gwałtownie odskoczyła.
- J...Jade? To ty? - spytałam nieprzytomnie. Chłopak nie odpowiedział od razu, tylko przypatrywał mi się przestraszony. W końcu uśmiechnął się z ulgą i usiadł obok mnie na trawie. podciągnęłam się wyżej by lepiej go widzieć.
- Całe szczęście! - powiedział. - Tak długo się nie budziłaś, że chciałem już dzwonić po karetkę! Potwornie mnie wystraszyłaś! - wytknął mi.
- Eee... Sorry. Trudno wyrwać mnie ze snu. - zawstydziłam się.
- Zauważyłem. - zaśmiał się. Odwróciłam wzrok patrząc w karmazynowe niebo. O, cholera! Tak długo spałam?! Niemożliwe! Zerwałam się z ziemi.
- Wybacz! Strasznie długo spałam, rodzice pewnie potwornie się martwią! - zmartwiłam się. - Dziękuję za pomoc, Jade. Jeszcze raz przepraszam, że cię tak wystraszyłam. - odwróciłam się by odejść, ale powstrzymała mnie dłoń na moim ramieniu.
- Zaczekaj! - poprosił. odwrócił mnie w swoją stronę i wetknął w dłoń małą białą różyczkę. Spojrzałam zaskoczona w jego szmaragdowe oczy. Uśmiechnął się. - Proszę, weź to. Jest drobna, lecz tak samo piękna, jak ty. Nie strasz mnie już więcej. - skinęłam oszołomiona głową. To dla mnie?! Poważnie?! Pierwszy raz dostałam coś od chłopaka...
- Dziękuję. - wyszeptałam.
- Nie ma sprawy. A teraz wybacz, obowiązki wzywają. Do jutra! - cmoknął mnie w policzek, po czym odszedł w swoją stronę.
A ja stałam pod drzewem jeszcze kilka minut, patrząc na niepozorny kwiat w mojej dłoni.
wtorek, 5 stycznia 2016
Porwanie one-shot
NiceT.T Kolejny rozdział, po drugiej nieobecności!
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zadzwonił dzwonek. Wszyscy uczniowie łącznie ze mną wybiegli z klasy.
Ja, Roza, Kastiel, Lysander, Alexy i wpatrujący się w konsolę Armin zostawiliśmy w tyle Nataniela, który szedł chyba do gabinetu dyrektorki. Nie rozumiałam, jak można spędzać tyle czasu w szkole. Bez sensu. Nie byłam kujonem, ale też znowu nie specjalnie przykładałam się do nauki, choć nie w takim stopniu, co Kas.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę o wszystkim i o niczym - Roza dyskutowała z niebieskowłosym o wypadzie na zakupy, a ja z Lysem i Kastielem zastanawialiśmy się nad organizacją najbliższego koncertu. Widziałam ukradkowe spojrzenia mojej przyjaciółki posyłane w naszą stronę, lecz nic sobie z nich nie robiłam. Z białowłosym byliśmy w stosunkach czysto przyjacielskich, a ja nieprędko się z kimś zwiążę. W końcu przeciągnęłam się.
- No dobra, zbieram się. Obiecałam Titi, że wrócę wcześniej, a mecz na LoL'u sam się nie rozegra. - powiedziałam, mrużąc oczy. Otworzyłam oczy, jak tylko zdałam sobie sprawę, jaką głupotę palnęłam. Gdy tylko wspomniałam o owej grze, do luźnej gadaniny włączył się milczący dotąd Armin.
- Grasz w LoL'a?! - spytał, niedowierzając. Zaczerwieniłam się co jeszcze wzmogło jego ciekawość. Dodatkowo peszyło mnie grupowe spojrzenie całej naszej bandy.
- Eee...tak. - wymamrotałam w końcu, gapiąc się na swoje trampki.
- To czemu ja nic o tym nie wiem?! - oburzył się chłopak. Wyłapałam rozbawione spojrzenie jego brata, i posłałam mu minę z kategorii ,,HELP ME!". Pokręcił głową. Zdrajca. Skierowałam uwagę na naszego maniaka gier, który z uniesioną brwią czekał na moją odpowiedź. Z konsolą powtarzającą raz po raz ,,LEVEL FAILED" i przekrwionymi oczyma, prawdopodobnie od spełniania swojej pasji w nocy, wyglądał doprawdy rozbrajająco, i gdyby nie niezręczna sytuacja, pewnie bym się roześmiała.
- No, tak jakoś...wyszło...- zająknęłam się. Co teraz, co kurwa teraz?! Co ja mam zrobić?! Mamo, babciu, psino moja kochana, pomocy! Poczułam mocny uścisk na nadgarstku.
- Nie daruję...! - powiedział Armin złowrogim szeptem. O, cholera. Będzie się działo. Zostałam pociągnięta przez cały plac i wyprowadzona na ulicę. W oczach mojego porywacza kryły się skaczące iskierki, kurwiki, jak na nie mówiła moja mama. Zdążyłam zauważyć Kastiela powstrzymującego rzucającą się białowłosą i zaśmiewającą się do rozpuku resztę, po czym wszystko zniknęło za murem szkoły. Straciłam nadzieję na ratunek.
Dopiero w połowie drogi do parku, naszła mnie myśl - Armin ma zaskakująco dobrą kondycję, jak na osobę, która nie chodzi na WF. Kolejne spostrzeżenie - skąd on zna mój adres?!
- A-armin, co ty robisz?! - spytałam. Miałam złe przeczucia, ale jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że czarnowłosy splótł swoje palce z moimi, a ja czerwienię się jak wielkanocna pisanka.
- Tak jakby się do ciebie wpraszam. Nie masz nic przeciwko, prawda? - uśmiechnął się czarująco. Zatkało mnie. W sumie, to czy ja mam coś przeciwko? Nieeeeeeee...
- Jasne, że nie. - uśmiechnęliśmy się do siebie, a ja ujęłam mocniej jego dłoń i wciągnęłam go po schodach do mojego pokoju, mijając zaskoczoną ciotkę. A niech się trochę pomartwi. Usiedliśmy blisko siebie. Wibracje zasygnalizowały mi o nowej wiadomości. Rozalia.
Po czym dopisek;
Porzuciłam jednak tę myśl, i zwróciłam się do mojego gościa.
- No, to w co gramy?
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się spodobał. Zostawiajcie w komentarzach o kim chcecie następny rozdział.
Buźka:*
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zadzwonił dzwonek. Wszyscy uczniowie łącznie ze mną wybiegli z klasy.
Ja, Roza, Kastiel, Lysander, Alexy i wpatrujący się w konsolę Armin zostawiliśmy w tyle Nataniela, który szedł chyba do gabinetu dyrektorki. Nie rozumiałam, jak można spędzać tyle czasu w szkole. Bez sensu. Nie byłam kujonem, ale też znowu nie specjalnie przykładałam się do nauki, choć nie w takim stopniu, co Kas.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę o wszystkim i o niczym - Roza dyskutowała z niebieskowłosym o wypadzie na zakupy, a ja z Lysem i Kastielem zastanawialiśmy się nad organizacją najbliższego koncertu. Widziałam ukradkowe spojrzenia mojej przyjaciółki posyłane w naszą stronę, lecz nic sobie z nich nie robiłam. Z białowłosym byliśmy w stosunkach czysto przyjacielskich, a ja nieprędko się z kimś zwiążę. W końcu przeciągnęłam się.
- No dobra, zbieram się. Obiecałam Titi, że wrócę wcześniej, a mecz na LoL'u sam się nie rozegra. - powiedziałam, mrużąc oczy. Otworzyłam oczy, jak tylko zdałam sobie sprawę, jaką głupotę palnęłam. Gdy tylko wspomniałam o owej grze, do luźnej gadaniny włączył się milczący dotąd Armin.
- Grasz w LoL'a?! - spytał, niedowierzając. Zaczerwieniłam się co jeszcze wzmogło jego ciekawość. Dodatkowo peszyło mnie grupowe spojrzenie całej naszej bandy.
- Eee...tak. - wymamrotałam w końcu, gapiąc się na swoje trampki.
- To czemu ja nic o tym nie wiem?! - oburzył się chłopak. Wyłapałam rozbawione spojrzenie jego brata, i posłałam mu minę z kategorii ,,HELP ME!". Pokręcił głową. Zdrajca. Skierowałam uwagę na naszego maniaka gier, który z uniesioną brwią czekał na moją odpowiedź. Z konsolą powtarzającą raz po raz ,,LEVEL FAILED" i przekrwionymi oczyma, prawdopodobnie od spełniania swojej pasji w nocy, wyglądał doprawdy rozbrajająco, i gdyby nie niezręczna sytuacja, pewnie bym się roześmiała.
- No, tak jakoś...wyszło...- zająknęłam się. Co teraz, co kurwa teraz?! Co ja mam zrobić?! Mamo, babciu, psino moja kochana, pomocy! Poczułam mocny uścisk na nadgarstku.
- Nie daruję...! - powiedział Armin złowrogim szeptem. O, cholera. Będzie się działo. Zostałam pociągnięta przez cały plac i wyprowadzona na ulicę. W oczach mojego porywacza kryły się skaczące iskierki, kurwiki, jak na nie mówiła moja mama. Zdążyłam zauważyć Kastiela powstrzymującego rzucającą się białowłosą i zaśmiewającą się do rozpuku resztę, po czym wszystko zniknęło za murem szkoły. Straciłam nadzieję na ratunek.
Dopiero w połowie drogi do parku, naszła mnie myśl - Armin ma zaskakująco dobrą kondycję, jak na osobę, która nie chodzi na WF. Kolejne spostrzeżenie - skąd on zna mój adres?!
- A-armin, co ty robisz?! - spytałam. Miałam złe przeczucia, ale jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że czarnowłosy splótł swoje palce z moimi, a ja czerwienię się jak wielkanocna pisanka.
- Tak jakby się do ciebie wpraszam. Nie masz nic przeciwko, prawda? - uśmiechnął się czarująco. Zatkało mnie. W sumie, to czy ja mam coś przeciwko? Nieeeeeeee...
- Jasne, że nie. - uśmiechnęliśmy się do siebie, a ja ujęłam mocniej jego dłoń i wciągnęłam go po schodach do mojego pokoju, mijając zaskoczoną ciotkę. A niech się trochę pomartwi. Usiedliśmy blisko siebie. Wibracje zasygnalizowały mi o nowej wiadomości. Rozalia.
Gdzie jesteś?! Gdzie cię zabrał?! Nic ci nie jest?! Co ci zrobił?!
Roześmiałam się. Chyba się z nią trochę podroczę.
Nie wiem, gdzie jestem. Tu jest tak ciemno! On chyba chce mi coś zrobić...
Nie czekałam długo na odpowiedź:
Ayami!!! W którą stronę szliście?!!! Nie wiem co robić!
Pomóż mi...
!!!AYAMI!!!
Parsknęłam śmiechem. Chyba trochę przesadziłam.
Spoko, Roziu;) Trzymaj kciuki z moją wygraną:*
Dołączyłam zdjęcie mojego pokoju i butelki coli, którą przyniosła ciotka. Skasowałam je, i wysłałam selfie moje i Armina z konsolami w dłoniach. Ciekawe, co powie Rozalia...?
Cholero czarna!!! Myślałam, że coś ci zrobił!
Po czym dopisek;
ZEMSTA BĘDZIE SŁODKA...
Ojć. Może to jednak nie był dobry pomysł?Porzuciłam jednak tę myśl, i zwróciłam się do mojego gościa.
- No, to w co gramy?
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się spodobał. Zostawiajcie w komentarzach o kim chcecie następny rozdział.
Buźka:*
Subskrybuj:
Posty (Atom)